"To, że słuchasz gadającej inwalidki, nie jest przypadkiem"

Maciej Rajfur Maciej Rajfur

publikacja 25.11.2023 19:40

Podczas spotkania młodych w hali AWF setki nastolatków poznały świadectwo życia Barbary Turek. Niepełnosprawna ewangelizatorka nie gryzła się w język. - Spotkałam Jezusa 11 lat temu i nie mogę przestać o Nim mówić. Mam w nosie, że jestem na wózku. W życiu robię dwie rzeczy: chodzę do ludzi i gadam z nimi o Bogu albo się modlę - stwierdziła 34-latka.

"To, że słuchasz gadającej inwalidki, nie jest przypadkiem" Basia Turek z wykształcenia jest pedagogiem. Stara się prowadzić aktywne życie i robić wszystko to, na co pozwala jej niepełnosprawność, a nawet więcej. Maciej Rajfur /Foto Gość

Podczas obchodów XXXVIII Światowego Dnia Młodzieży nastoletni katolicy z archidiecezji wrocławskiej spotkali się w hali AWF na całodniowym wydarzeniu ewangelizacyjnym. Z różnych miejscowości przyjechało 800 osób. Historią swojego życia dzieliła się z nimi 34-letnia Barbara Turek, która od urodzenia jest niepełnosprawna.

ZOBACZ ZDJĘCIA Z WYDARZENIA:

- Spotkałam Jezusa 11 lat temu i nie mogę przestać o Nim mówić. Mam w nosie, że jestem na wózku. W życiu robię głównie dwie rzeczy: chodzę do ludzi i gadam z nimi o Bogu albo się modlę. Nie jestem w zakonie, ale tak żyję - stwierdziła Barbara.

Młodzież słuchała z uwagą, widząc pełną szczerość i otwartość ze strony gościa.

- Moja przygoda z Panem Bogiem zaczęła się w gimnazjum. Odbywały się rekolekcje szkolne i jedyne, co chciałam zrobić, to z tych rekolekcji uciekać. Kościół mnie nie kręcił. W moim domu nie mówiło się o Bogu. Najważniejszy w niedzielę był rosół, choć to katolicka rodzina - przyjmowaliśmy zawsze księdza po kolędzie, ale nie spotkaliśmy żywego Chrystusa - opowiadała B. Turek.

Na wózek trafiła z powodu dwukrotnego błędu lekarskiego przy urodzeniu. Lekarze mówili, że nie będzie chodzić i nic widzieć i w ogóle nie będzie długo żyć.

- Kiedy ci sami lekarze zobaczyli mnie po jakimś czasie, powiedzieli, że nie wiedzą, czemu ja żyję. Od kilku lat staram się mówić ludziom, że Bóg ich kocha i staram się mówić to także sobie. Założyłam się kiedyś ze znajomym księdzem Sławkiem, czy spotkam Pana Jezusa. O skrzynkę wódki. Jak byłam na nie, on na tak. Zaprosił mnie na spotkania piątkowe. Robiliśmy kanapki i szliśmy do osób bezdomnych, dając im jedzenie. A potem jakoś poszło, nawet nie zauważyłam kiedy. Pierwsza spowiedź i moje serce się zmieniało - wspominała 34-latka.

Wkrótce miała przystąpić do bierzmowania i zauważyła, że jej wiara opiera się po prostu na fajnym księdzu. Przyjęła sakrament zupełnie nieprzygotowana. Zwolniono ją z przygotowań ze względu na niepełnosprawność.

- Nie ogarniałam tej uroczystości. Wypowiedziałam sobie te regułkę przy biskupie, potem dostałam prezenty i tyle. Dlaczego o tym mówię? Bo nie zdawałam sobie sprawy, że te słowa, które wypowiem, przyniosą owoce później. Na studiach poczułam beznadzieję. Byłam ruda, biedna i na wózku. Dzisiaj wiem, że przeżyłam depresję, ale wtedy mało się o tej chorobie mówiło. I na studiach pierwszy raz się szczerze pomodliłam: Bardzo krótko: "Panie Jezu, jeśli jesteś, to zrób coś. Nie mam siły" - mówiła Barbara.

Ważnym momentem w jej życiu był wyjazd na rekolekcje, ale wybrała się na nie tylko dlatego, żeby się wyrwać z domu. Tam kapłan pomodlił się nad nią i powiedział, że będzie głosiła słowo Boże innym ludziom. Kompletnie tego nie rozumiała.

- Mówił, że to będzie modlitwa wstawiennicza. Na początku pomyślałam po nazwie, że chodzi o to, że trzeba przy niej wstawać, a ja przecież nie chodzę, tylko leżę lub siedzę. Potem przyszło mi do głowy, że jak wstawiennicza, to że trzeba być chyba jakoś "wstawionym" - opowiadała pół żartem, pół serio.

Jak dodała, później w jej życiu działy się rzeczy po ludzku niemożliwe. Wyprowadziła się z domu, choć jest przykuta do łóżka i ciągle potrzebuje pomocy innego człowieka. Praktycznie jest w 95 proc. zależna od drugiej osoby, a od lat mieszka poza domem rodzinnym. 

- Czyli w skrócie to system: "daj mi czlowieka, a powiem mu, co ma zrobić". I tak codziennie ktoś mi pomaga, odwija mnie z kołderki i zaczynam dzień. Ta sytuacja trwa od 11 lat - przyznała prelegentka.

Opowiedziała swoją historię, bo wierzy, że Bóg ma dla każdego wspaniały scenariusz życia, bez względu na przeciwności losu.

- I to, że jesteś tutaj, na tym spotkaniu i słuchasz gadającej inwalidki, to nie jest przypadek. Moje życie nie ma happy endu tak do końca. Dalej jestem na wózku. Wiem, co to znaczy być smutnym i przeżywać załamania życiowe. Doświadczyłam dużo trudu przez moją niepełnosprawność, więc nie opowiadam wam bajki. Jezus może po prostu zmienić Twoje życie. Tylko czy ty tego chcesz? - pytała ewangelizatorka.