Zaczęło się od lecących kamieni

Agata Combik

|

Gość Wrocławski 08/2024

publikacja 22.02.2024 00:00

Zbliża się 30-lecie wrocławskiego fenomenu: Dzielnicy Wzajemnego Szacunku – przestrzeni przyjaźni i współpracy katolików, prawosławnych, protestantów i żydów, którzy tuż obok siebie mają swoje miejsca modlitwy.

– Mogę się od was uczyć ekumenicznej dbałości  o dobro, prawdę, piękno – mówił rektor PWT  ks. prof. Sławomir Stasiak, otwierając  panel dyskusyjny. – Mogę się od was uczyć ekumenicznej dbałości o dobro, prawdę, piękno – mówił rektor PWT ks. prof. Sławomir Stasiak, otwierając panel dyskusyjny.
Agata Combik /Foto Gość

Dzieje tej inicjatywy, łączącej ludzi z „różnych światów”, przypomniano na Ostrowie Tumskim podczas panelu dyskusyjnego w ramach otwartego spotkania Towarzystwa Studiów Interdyscyplinarnych przy PWT we Wrocławiu. Wybrzmiało mnóstwo opowieści o tym, co wydarzyło się w zakątku miasta, gdzie w odległości kilkuset metrów od siebie stoją kościoły katolicki, ewangelicko-augsburski, prawosławna cerkiew i synagoga. Profesor Stanisław Rosik wspomniał o różnych określeniach tej przestrzeni, siłą rzeczy opierających się na pewnych uproszczeniach. Mówimy o Dzielnicy Czterech Świątyń, choć synagoga to nie „świątynia”, o Dzielnicy Czerech Wyznań, choć mamy tu do czynienia z trzema wyznaniami chrześcijańskimi oraz z dwiema religiami – chrześcijaństwem i judaizmem. – Wspólnym mianownikiem jest przede wszystkim szacunek – stwierdził.

Dobre kolacje i pamięć o zmarłych

Ksiądz Jerzy Żytowiecki, inicjator idei Dzielnicy, wspomina 1991 r. i początki swojej posługi jako proboszcza parafii pw. św. Mikołaja (obecnie paulińskiej). Pierwsze kontakty z sąsiadami zostały nawiązane, gdy złożył zwyczajowe wizyty po objęciu urzędu. Na tym się nie skończyło.

– Pewnego dnia wpadł na plebanię Jerzy Kichler z gminy żydowskiej, bardzo zbulwersowany sytuacją, którą widział: młody człowiek rzucał kamieniem w okno katedry prawosławnej przy ul. św. Mikołaja. Stwierdził: „Ten katolik to przecież bluźnierca, musicie coś z tym zrobić!” – opowiada ks. Jerzy. – Wziąłem go za rękę, otworzyłem boczne drzwi do swojego kościoła, podeszliśmy do ławki i mówię: „Tu siedziała 4 dni temu moja starsza siostra, a tu jest okno, przez które wleciał kamień i przeleciał obok jej głowy. Matka pięciorga dzieci mogła zginąć. Chuligaństwo jest ponadwyznaniowe...”.

Przyznał panu Kichlerowi rację w jednej sprawie – trzeba działać razem. Idea Dzielnicy, która zyskała również błogosławieństwo hierarchów poszczególnych wyznań, zaczęła się rozwijać, z czasem także w wymiarze instytucjonalnym. Członkowie czterech wspólnot razem kolędowali, spotykali się na kolacjach, modlili się za zmarłych. Jak wspomina z uśmiechem ks. Jerzy, prawdziwą próbą wytrzymałości okazało się nabożeństwo za zmarłych w cerkwi, trwające ponad 3 godziny (i tak skrócone ze względu na przedstawicieli innych wyznań), ale pamięć o tych, którzy odeszli, bardzo ich jednoczyła.

Ludzie Dzielnicy świadomie skoncentrowali się na działaniach w wymiarach modlitewnym, artystycznym, kulturalnym, charytatywnym. Pomagali sobie w czasie powodzi w 1997 roku. Ksiądz Żytowiecki przywołuje zwłaszcza projekt „Dzieciaki”, realizowany od 1999 r., w którego ramach dzieci poznają tradycje poszczególnych wspólnot. Katolicy zaczęli chodzić na lekcje hebrajskiego, najmłodsi razem spędzili wakacje. – Byłem najpierw wstrząśnięty, gdy pewnego dnia Żyd poprosił mnie o modlitwę w swojej intencji – opowiada. – Wbrew pozorom, „miłość swojego”, patriotyzm bardziej otwierają na drugiego. Każdy chciał pogłębić „swoje”, by budować jedność z innymi, podzielić się tym, co ma cennego – zaznacza.

Dodaje, że wrocławski eksperyment warto zastosować też w innych obszarach: – Jest wiele środowisk, gdzie jak najszybciej trzeba budować dzielnice wzajemnego szacunku, bo już są dzielnice nienawiści – ubolewa.

Franciszkańska herbata i kolędy

– Skąd u mnie, Żyda, pomysł, by spotykać się z naszymi braćmi chrześcijanami? – zastanawia się J. Kichler, w przeszłości przewodniczący Związku Gmin Wyznaniowych Żydowskich w RP, a także Gminy Wyznaniowej Żydowskiej we Wrocławiu, członek Rady Religijnej ZGWŻ w RP, w czasach komunistycznych opozycjonista. Wychowywał się w rodzinie ateistycznej, ale jego mama czasem chodziła do synagogi żydowskiej przy ul. Szerokiej w Krakowie, gdzie wówczas mieszkali. Wspomina, że w 1968 r., gdy komunistyczne państwo zaczęło wyrzucać Żydów z Polski, mama opowiedziała mu pewnego dnia, że do synagogi przyszedł jakiś ksiądz katolicki i modlił się przez chwilę z jej koleżankami. – Okazało się potem, że był to kard. Karol Wojtyła. Nie wiedziałem, że po latach, w 1997 r., spotkam go w Hali Stulecia we Wrocławiu – mówi.

Pamięta moment, gdy w 1981 r., w czasie stanu wojennego, władze usiłowały go zmusić do podpisania zobowiązania do współpracy. Przerażony pierwsze kroki po trudnej rozmowie skierował do kościoła franciszkanów w Krakowie, starając się zebrać myśli i zastanowić się, co ma zrobić. Podszedł do niego wtedy pewien franciszkanin i – widząc roztrzęsionego człowieka – zaprosił go na herbatę. Prosty gest miał wówczas wielkie znaczenie.

Kiedy we Wrocławiu miał problem z chuligańskimi wybrykami (wspomniane kamienie leciały też w stronę żydowskiej synagogi), również swoje pierwsze kroki skierował do katolickiej parafii i spotkał się z otwartością ze strony kapłana. Temat został poruszony podczas ogłoszeń parafialnych u katolików, a wtedy rzucanie kamieni ustało – widać było dziełem dzieci z sąsiedztwa.

Ksiądz mitrat Aleksander Konachowicz, posługujący w prawosławnej katedrze we Wrocławiu, a także w Starym Wołowie (gdzie jest proboszczem), opowiada o wspólnym kolędowaniu, na które zapraszało chętnych prawosławne stowarzyszenie. Zapamiętał pewną wizytę w cerkwi grupy osób z gminy żydowskiej. Zgłosił się jeden z jej członków, pan Dawid, proponując, że zaśpiewa kolędę „Bóg przedwieczny narodził się”. Okazało się, że znał ją jeszcze ze Lwowa, gdzie razem z kolegami zaglądał do cerkwi. On, wyznawca judaizmu, pamiętał doskonale wiele zwrotek pieśni o narodzeniu Jezusa.

Kolędy mają ekumeniczną moc. W rodzinnej miejscowości księdza mitrata, na Podlasiu, na Boże Narodzenie – obchodzone zgodnie z kalendarzem juliańskim – wychodzi się na główną ulicę, by tam kolędować. Kapłan ma w pamięci, jak jego mama śpiewała, trzymając pod rękę znajomą katoliczkę. Nikogo to nie dziwiło. I prawosławni, i katolicy świętowali, powstrzymując się od pracy, gdy „u tych drugich” były ważne obchody. Przestrzeń muzyki jest ważna także w Dzielnicy. – Choćby projekt „Biblia i muzyka” ukazuje, jak wielkie możliwości mogą mieć chóry naszej dzielnicy przy wykonywaniu jednego psalmu – zauważa.

Błogosławione gadulstwo

Swoje wspomnienia przytacza Janusz Witt, kolejny współtwórca Dzielnicy Wzajemnego Szacunku, zaangażowany w dialog polsko-niemiecki, związany m.in. z Fundacją „Krzyżowa” dla Porozumienia Europejskiego, przewodniczący polskiej sekcji Towarzystwa Bonhoefferowskiego (którą założył w 1996 r.). Wspominał ekumeniczne doświadczenia w tych gremiach, a także m.in. w środowisku Towarzystwa Edyty Stein. Obdarzony poczuciem humoru miał zwyczaj przedstawiać się żartobliwie jako „kacerz” (dawniej „protestant”, „heretyk”), witając serdecznie drogich „papistów”. – Spotkałem tu po prostu normalnych ludzi, wśród których mogłem dobrze się czuć – mówił.

– Dzielnica Wzajemnego Szacunku powstała chyba dlatego, że w jednym momencie spotkało się tyle gaduł. Gdyby byli milczkami, pewnie nie dogadaliby się – twierdzi z uśmiechem Stanisław Rybarczyk, przewodniczący Zarządu Fundacji Dzielnica Wzajemnego Szacunku, pedagog, dyrygent i kierownik artystyczny Chóru Synagogi pod Białym Bocianem, zaangażowany w niezliczoną liczbę projektów muzycznych i nie tylko.

Wyjaśniał, że Wrocław miał już przed wojną, przed rządami Hitlera, swoje tradycje ekumeniczne i międzyreligijne, m.in. specjalne święto łączące w nazwie chrześcijańskie Boże Narodzenie (niem. Weihnachten) i żydowską Chanukę. Określano je terminem: Weihnuka.

Pan Stanisław doszedł do rzeczywistości ekumenicznej drogą artystyczną. Wychowany w katolickiej rodzinie ministrantury uczył się jeszcze po łacinie. Już w dzieciństwie grał na organach. – Ukształtowała się we mnie muzyka Kościoła katolickiego... Ale grając na organach, siłą rzeczy musiałem nauczyć się tego, co dzieje się w Kościele ewangelickim. Połowa muzyki organowej to muzyka Kościoła protestanckiego – mówi. Wspomina, że przyszedł czas, gdy został szefem chóru Cantilena, który specjalizował się w muzyce Kościoła prawosławnego, potem znów otrzymał propozycję założenia chóru synagogalnego, co wymagało poznawania wciąż nowych muzycznych światów.

– Pamiętam, jak siedziałem na stołówce, Żydzi śpiewali mi te pieśni – tradycyjne i synagogalne – i... otchłanie wieków budziły się we mnie. Myślę, że przyszedłem do tej dzielnicy po to, żeby nauczyć się modlić – dodaje, wspominając, że od kilku lat należy do świeckiego zakonu dominikańskiego.

O swoich spotkaniach z fenomenem dzielnicy opowiadają też zamieszkujący ją przedstawiciele młodszego pokolenia – ks. Paweł Mikołajczyk, wikariusz ewangelicko-augsburskiej parafii pw. Opatrzności Bożej we Wrocławiu, i o. Józef Chyrzyński OSPPE z parafii pw. św. Mikołaja. Paulin nawiązał relacje z ludźmi innych kultur, religii także przez muzykę, zgłębiając jej tajniki m.in. w ramach studiów w Bostonie. Wyjechał do Stanów jako człowiek niewierzący, tam coś w nim zaczęło się zmieniać. Spotykał w czasie stypendium ludzi z całego świata. – Grałem z nimi muzykę klezmerską i jazzową, klasyczną i popularną – wspomina. – Budując relacje z człowiekiem, odkrywa się z czasem to, co jest ponad wszystkimi różnicami. Każdy z nas w swoim życiu kiedyś zapłakał, każdy był przepełniony nadzieją. Łączy nas człowieczeństwo, jesteśmy dziećmi jednego Boga – zaznacza.

– Tożsamość na krótszą metę łatwiej budować, wznosząc mury. Twórcy Dzielnicy Wzajemnego Szacunku poszli inną drogą – twierdzi ks. Mikołajczyk. W mieście, które musiało ukształtować po wojnie na nowo swoje oblicze, jest ona skarbem.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.