O sztuce wyrażania miłości, liścikach na lodówce, śniadaniu do łóżka i wierszykach opowiada Magdalena Krajewska, żona i mama, pedagog i doradca życia rodzinnego.
Agata Combik: Czy warto jeszcze pisać do siebie tradycyjne listy?
Magdalena Krajewska: Z całą pewnością warto. Żyjemy w dobie sms-ów, maili, chatów. Są wygodne, ale przekazywane tą drogą komunikaty zwykle pozostają bardzo ulotne. Tradycyjne listy wymagają więcej wysiłku, czasu, przemyślenia wielu spraw… Po latach wraca się do nich ze wzruszeniem. Mogą okazać się wielką pomocą w chwilach kryzysu.
Jest Pani autorką listu do narzeczonej inspirowanego biblijną Pieśnią nad Pieśniami. Skąd taki pomysł?
Źródłem tego pomysłu była książka Lindy Dillow pt. „Jaką żoną jestem. Jak zostać żoną marzeń Twojego męża”. Uczestniczę w spotkaniach grupki żon, które chcą rozwijać swoje powołanie. Pochylamy się wspólnie nad tą właśnie książką. Znaleźć w niej można wiele pomysłów na to, jak być twórczym w przeżywaniu związku. Wspomnianym listem podzieliłam się z innymi (m.in. na portalu www.rodzina.wroclaw.pl), ponieważ uważam, że zbyt rzadko ukazujemy w Kościele piękno intymności małżeńskiej. Zwykle o tej sferze mówi się w kontekście grzechu, na przykład cudzołóstwa czy niedotrzymania czystości przedmałżeńskiej, a przecież Biblia w Pieśni nad Pieśniami ukazuje także piękno i ogromne bogactwo przeżywania więzi między mężczyzną i kobietą. Znajdują się tam fragmenty ukazujące relację narzeczeńską, ale też fragmenty mówiące o zjednoczeniu w noc poślubną. Osobista lub wspólna małżeńska lektura Pieśni nad Pieśniami może bardzo ożywić relacje między małżonkami. Relacje są czymś, co nie może stać w miejscu, trzeba je nieustannie rozwijać.
Prócz listów istnieje niezliczona ilość innych sposobów na twórcze wyrażenie miłości. Choćby narzeczeńskie czy małżeńskie albumy, jakie Pani z mężem macie w swoim dorobku...
Najpierw ja przygotowałam własnoręcznie album mężowi, żeby mu podziękować za czas naszego narzeczeństwa. Znalazły się tam zdjęcia, różne cytaty, wierszyki o wdzięczności zaczerpnięte z rozmaitych publikacji lub znalezione w sieci. Dziś już bardziej ufam sobie samej, swoim słowom. Czasem, gdy mąż jest w pracy, napiszę dla niego i prześlę mu wierszyk, bywa, że nakleję liścik dla niego na lodówce, ułożę z dziecięcych literek napis „Kocham Cię, Mężu”. Możliwości jest mnóstwo. Piękne jest to, że takie gesty rodzą wzajemność. Mój mąż, zachwycony albumem, sam także przygotował mi album – z okazji 5-lecia naszego małżeństwa. Jego dzieło ma formę fotoksiążki. Zawiera zdjęcia, na przykład z naszych wspólnych wyjazdów, różne komentarze, przypomniane powiedzonka czy żarty sytuacyjne.
Miłość jest, jak widać, bardzo twórcza, budzi w człowieku artystę.
Tak, czasem takie natchnienie samo przychodzi, a czasem warto sobie pomóc, poszukać inspiracji. Miłość ma być przecież nie tylko uczuciem, ale i decyzją, postawą: „chcę kochać”, „chcę miłość okazywać”. O kreatywność trzeba dbać. To nie znaczy, że konieczne są wiersze czy własnoręczne dzieła sztuki. Wyrazem miłości może być na przykład podarowanie komuś książki, dokładnie odpowiadającej pasjom danej osoby. Warto wsłuchiwać się w męża/żonę, chcieć być zainteresowaną tym, czym człowiek, którego kocham. To nie znaczy, że muszę się stać wielkim znawcą samochodów, jeśli mąż jest ich fanem. Dobrze jednak, jeśli potrafię go wysłuchać, gdy o nich opowiada.
Wsłuchiwanie się w kochanego człowieka jest bardzo ważne. I rodzi wzajemność. Jakiś czas temu podczas pewnej imprezy towarzyskiej powiedziałam coś w rozmowie na temat śniadania przynoszonego do łóżka. Mój mąż to usłyszał (choć nie mówiłam o nas) i w najbliższy weekend przyniósł mi do łóżka śniadanie. Miał czujne ucho. Spełnił moje ukryte pragnienie…
Jeśli ludzie przeżyli ze sobą kilkadziesiąt lat i nigdy nie próbowali być jakoś szczególnie kreatywni w relacji do siebie, to chyba trudno nagle zacząć to robić.
To prawda. My z mężem nie żyjemy ze sobą aż kilkadziesiąt lat, ale korzystamy z różnych form wsparcia dostępnych w Kościele. Bardzo cenny na początku wspólnej drogi był dla nas na przykład wyjazd na dialogi małżeńskie, podczas których dzieliliśmy się tym, co dla nas ważne. Potem korzystaliśmy z kolejnych edycji programu rozwoju więzi małżeńskiej „Ja + Ty = My” (wkrótce zresztą we Wrocławiu będzie można z niego skorzystać). Jest on bardzo cenny – i nie wymaga ani wielkiej wiedzy, ani bycia super zgraną parą ani nawet bycia osobą wierzącą.
By wyjść z rutyny, można się wspierać rozmaitymi książkami. Bardzo godna polecenia jest pozycja pt. „5 języków miłości”, której autorem jest Gary Chapman. Mówi ona o tym, że każdy człowiek na pięć różnych sposobów okazuje i przyjmuje miłość, ale zazwyczaj szczególnie aktywne u konkretnej osoby są jeden czy dwa z nich. Warto odkryć, jaki język najlepiej rozumie bliska mi osoba.
Na przykład?
Niektórzy komunikują się przez dotyk i chcieliby być przytulani, dla innych ważne jest, by często słyszeć „kocham cię”. Są i tacy, którzy lubią być obdarowywani prezentami. Ja na przykład nie jestem osobą „prezentową”, podarki nie mają dla mnie większego znaczenia. Natomiast bardzo się cieszę, gdy mąż wróci ze względu na mnie wcześniej z pracy. To dla mnie czytelny znak, że mnie kocha, chce ze mną być. Na końcu wspomnianej książki znaleźć można test, który pomoże ustalić, jaki jest mój oraz bliskiej mi osoby język miłości. Może się bowiem zdarzyć, że bardzo się staramy, ale używamy niewłaściwego kanału komunikacji, by dotrzeć do współmałżonka. Warto nawzajem się „odszyfrować”.
Więcej o propozycjach Magdaleny Krajewskiej oraz różnych prorodzinnych inicjatywach we Wrocławiu przeczytasz na www.rodzina.wroclaw.pl
Redakcja Gościa Wrocławskiego zaprasza także do walentynkowego konkursu. Zobacz TUTAJ