To historia podwójnie walentynkowa. Wielkiej miłości małżeńskiej i ukochania ojczyzny. Poznajcie Zbigniewa Lazarowicza, żołnierza AK i wiernego małżonka.
Dziś obchodzimy Walentynki, czyli święto zakochanych, ale także 75. rocznicę powstania Armii Krajowej, największej konspiracyjnej armii okupowanej Europy. Te dwie okazje łączy doskonale postać Zbigniewa Lazarowicza.
Rodzinna saga rozpoczyna się w powojennym Wrocławiu, choć, żeby dobrze ją zrozumieć, nie można ominąć bohaterskiej przeszłości Zbigniewa. Nazwisko pewnie wielu znane z historii żołnierzy wyklętych.
Syn razem z ojcem, słynnym Adamem Lazarowiczem ps. „Klamra”, walczył w antykomunistycznym zbrojnym podziemiu niepodległościowym, a wcześniej w Armii Krajowej. Zbigniew dowodził plutonem Armii Krajowej podczas akcji "Burza". „Klamra”, aresztowany przez UB 1 marca 1951 r. razem ze swoimi kompanami z IV Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN, został stracony w więzieniu mokotowskim. Stąd właśnie data Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który obchodzimy co roku.
Rozśpiewane początki
Zbigniewa UB wypuściło i razem z rodziną trafił do Wrocławia. Nie miał legalnych dokumentów ani zameldowania, więc nie mógł nigdzie znaleźć pracy. Partyzancka przeszłość antysowiecka sprawiała, że nie czuł się bezpiecznie po „wyzwoleniu” i wprowadzeniu reżimu komunistycznego.
Wtedy w jego życiu pojawiła się Halina. Poznali się w chórze kościelnym, działającym przy parafii św. Rodziny na wrocławskim Sępolnie. Jego namówiła matka, ją - młodsza siostra. To tam właśnie rozwinęła się miłość, która trwa do dziś.
- Mama chodziła do pobliskiego kościoła i od wiernych dowiedziała się o istnieniu chóru. Żal jej było syna, bo chodziłem smutny, przygnębiony, bez perspektyw. Nie miałem znajomych, kontaktu z ludźmi, dlatego zapisała mnie do chóru - wspomina Zbigniew.
- Gdy poznałam Zbyszka, nie była to miłość od pierwszego wejrzenia, chociaż on mówi, że ja od razu mu się spodobałam - dodaje Halina.
Działalność chóru rozszerzała się, a miłość między dwojgiem dojrzewała. Niedługo potem kobieta dowiedziała się, że ojciec jej wybranka siedzi w więzieniu. Poznała bohaterską, ale niebezpieczną na tamte czasy historię rodziny Lazarowiczów. - Nie zniechęciło mnie to, ani nie przestraszyło. Jak człowiek kocha, to już nie ma mowy o odwrocie - stwierdza dziś pewnym głosem.
Bohaterska, lecz niewygodna przeszłość
Ale najbardziej związku obawiała się matka dziewczyny. Mogą przecież w każdej chwili antysowieckiego partyzanta aresztować, a potem skończy tragicznie. Co stanie się wtedy z młodą żoną, która np. będzie przy nadziei? Pojawiało się mnóstwo wątpliwości. Po dwóch latach związku para oświadczyła jednak, że chce się pobrać. „Czy się zgadzasz, czy nie, pobierzemy się” - powiedziała córka do matki. Odważnie?
- Miałam wtedy 22 lata i tu nie chodziło o odwagę, tu chodziło o miłość - stwierdza Helena. - Teściowa była do mnie przekonana jako do człowieka, lecz obawiała się trudnej przyszłości z żołnierzem niepodległościowej partyzantki - dodaje Zbigniew. A życie nie rozpieszczało. Oboje szybko stracili ojców. Jeden został zamordowany za walkę o wolną Polskę, drugi zmarł na raka trzustki.
W dzień oficjalnych zaręczyn matka Zbigniewa właśnie dowiedziała się, że wykonano wyrok śmierci na Adamie Lazarowiczu. Nie powiedziała jednak młodym, aby nie psuć radosnej chwili. - Późnie tłumaczyła, że chciała trochę słońca wprowadzić do naszego życia, a nie zasnuwać je chmurami - wspomina po latach syn.
Decyzja o małżeństwie zapadła, ale kłody po nogami zaczęły się dopiero piętrzyć. Udało się wziąć ślub kościelny po znajomości, bo kościelnego nie udzielali bez wcześniejszego cywilnego. O cywilnym z kolei przy lewych papierach Zbigniewa nie mogło być mowy.
- Dla nas to nie robiło różnicy, ponieważ liczył się dla tylko sakrament i połączenie Bożym węzłem małżeńskim, a nie państwowy dokument - mówi wrocławianka.
W październiku 1952 roku rozpoczęła się ich małżeńska droga, a na początku 1953 r. Zbigniewa objęła amnestia - mógł się ujawnić. Niedługo potem Halina zaszła w ciąże. (ciąg dalszy na kolejnych stronach)
Zbigniew i Halina Lazarowiczowie wciąż są w dobrej formie, po 64 latach małżeństwa Maciej Rajfur /Foto Gość