Nowy numer 11/2024 Archiwum

Jak pies z kotem... Czyli po co nam parafie?

W tym roku sporo dolnośląskich parafii świętuje jubileusz swojego istnienia. Za nami i przed nami uroczystości: stu-, pięcdziesięcio- czy dwudziestopięciolecia wielu wrocławskich wspólnot. No właśnie - wspólnot czy jednostek administracyjnych?

Właśnie podstawową jednostką organizacyjną Kościoła Katolickiego nazywa parafię internetowa encyklopedia i ten obraz - mam wrażenie - coraz bardziej rozpowszechnia się w świadomości także ludzi wierzących. "Należeć do danej parafii" oznacza dla wielu w jej kancelarii załatwiać sprawy związane z przyjmowaniem sakramentów, występować o niezbędne zaświadczenia lub dokumenty albo poprosić o poprowadzenie pogrzebu zmarłego członka rodziny. Niektórzy uświadamiają sobie, do której parafii należą, kiedy zostają poproszeni o pełnienie zadań ojca lub matki chrzestnej i słyszą, że powinni dostarczyć pismo potwierdzające, że mogą pełnić tę funkcję, wystawione przez proboszcza. I tak termin "parafia" stopniowo nabrał charakteru wybitnie administracyjno-prawnego i dziś kojarzy się zdecydowanie bardziej z organizacją niż z żywym organizmem.

Sprzyja temu także zjawisko churchingu, który w takim mieście jak Wrocław nie tak trudno uprawiać. "Dziś jestem w kościele dominikanów, bo tam ładnie śpiewają, jutro będę w katedrze - bo tam jest ciekawy kaznodzieja, a pojutrze - gdzieś, gdzie będzie krótko" i tak obowiązek niedzielnej Mszy św. będzie spełniony, a sumienie czyściutkie. A gdzie jest wspólnota, którą tworzysz? Gdzie jest Kościół, do którego będziesz mógł zaprosić ludzi, którzy powiedzą: "pokaż mi Jezusa"? Masz takie miejsce? Parafie nie są i nie były tworzone po to, by łatwiej zarządzało się ludźmi. Sensem ich istnienia nie jest kartoteka i księgowość. Istnieją po to, by być znakiem obecności żywego Jezusa. A takimi mogą być tylko, kiedy wszyscy poczują się odpowiedzialnymi za wspólnotę.

Od samego początku Bóg objawiał się tworząc lud. Chrystus zebrał dwunastu, a wokół nich skupił grono siedemdziesięciu dwóch. O pierwszych wspólnotach chrześcijańskich mówiło się, iż w nich nie tyle można było posłuchać o Jezusie, ile Jezusa zobaczyć. I nie ukrywajmy - nie chodziło o cudowne zjawienia się Pana, ile o to, że wszyscy członkowie danej "parafii" żyli duchem Jezusa. Ten duch był odczuwalny kiedy patrzyło się jak ci ludzie traktują się nawzajem, jak się do siebie odnoszą, jakie są pomiędzy nimi relacje. To nie znaczy, że się zawsze we wszystkim zgadzali, że mieli takie same poglądy, czy że żyli w taki sam sposób. Absolutnie nie. Byli różni.

Gdy myślę o tym, zawsze przychodzi mi na myśl proroctwo Izajasza, który zapowiadając Mesjasza pisał: "wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się będą społem i mały chłopiec będzie je poganiał. Krowa i niedźwiedzica przestawać będą przyjaźnie. Niemowlę igrać będzie na norze kobry, dziecko włoży swą rękę do kryjówki żmii". Mam nadzieję, że nie popełniam nadużycia, kiedy przyznam, że chciałbym, by ten opis dotyczył naszych parafii, nie tylko świętujących jubileusze. W obrazie zwierząt widzę typy ludzkie. Jedni z nas są jak dzieci, inni jak wilki, a jeszcze inni jak baranki lub żmije. Najłatwiej podzielić ludzi na kategorie i powiedzieć: "wilki tylko z wilkami", "żmije ze żmijami", "dzieci z dziećmi", bo jak się spotkają wilk i baranek to ten drugi z tego spotkania cały nie wyjdzie.

Znacie taką wspólnotę, w której różni ludzie są razem i jeden drugiemu nie wyrządza krzywdy? Tylko taka wspólnota może być znakiem, że przyjęła do siebie Mesjasza.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy