Czyli tegoroczni maturzyści opowiadają o obozie w Białym Dunajcu.
Szymon Opałka (wybiera się na Politechnikę Wrocławską)
Trafiłem na Biały Dunajec przez siostrę, która kiedyś także uczestniczyła w obozie. Opowiadała mi, że to fajna przygoda, pożyteczny i piękny czas. Zachęciła nawet kilka koleżanek. I po tegorocznej Pieszej Pielgrzymce Wrocławskiej na Jasną Górę stwierdziłem, że we wrześniu mam przecież jeszcze sporo wolnego czasu, mogę przyjechać na obóz. Wybrałem opcję losowego przydzielania do chaty i akurat trafiłem do franciszkańskiego duszpasterstwa Porcjunkula. Podobnie jak przed laty moja siostra.
Podoba mi się organizacja wyjść górskich. Panuje różnorodność, każdy może znaleźć trasę dla siebie. Myślałem na początku, że trzeba będzie chodzić całą grupą codziennie, a tutaj mamy naprawdę duży wybór.
Kilka razy uczestniczyłem w innych wyjazdach wspólnotowych, więc zdawałem sobie sprawę, że nie będziemy się tutaj ciągle modlić i siedzieć w kościele. Nie byłem przesiąknięty stereotypami. Jesteśmy młodymi ludźmi, jak wszyscy inni. Zresztą, nie po to pojechaliśmy w Tatry, żeby tu cały czas siedzieć w kościele.
Wielkim autem tego obozu jest możliwość poznania przez 2 tygodnie wielu rówieśników, z którymi potem zawiązują się znajomości na dłużej lub nawet przyjaźnie na całe życie. Poza tym "Biały Dunajec" znakomity start w środowisku studentów z wartościami, układającymi swoje życie po Bożemu.
Ciekawy okazał się dla mnie podział dyżurów kuchennych. Każdy ma szanse wykazać się gastronomicznie, gotując w zespole obiad dla całej chaty. Dla mnie to było wyzwanie, bo w kuchni nigdy nie siedziałem. Razem z koleżanką przygotowaliśmy dla grupy placki ziemniaczane i zupę pomidorowa. W sumie to… koleżanka głównie gotowała. Ja byłem taki: „przynieś, podaj, pozamiataj”. Nosiłem garnki, przenosiłem różne rzeczy. Ale nie zatruliśmy nikogo, odzew po spożyciu był pozytywny (śmiech).
Dominika Toporowska (wybiera się na Uniwersytet SWPS - Szkołę Wyższą Psychologii Społecznej)
Przyjechałam tutaj, bo już wcześniej w poprzednich klasach słyszałam o tym obozie. Ludzie go serdecznie polecali. Pochodzę z Lubina i Wrocław jest dla mnie obcym miastem, więc pomyślałem, że dobrze by było w nowym mieście znaleźć sobie duszpasterstwo, jakąś wspólnotę i poznać nowych ludzi,rówieśników wśród których będę się czuła dobrze.
Wcześniej w Lubinie zaangażowałam się w oratorium św. Jana Bosco i dlatego do Białego Dunajca przyjechałam z salezjańskim duszpasterstwem Most. Salezjański charyzmat jest we mnie już od kilku lat i czuję się z nim bardzo dobrze.
Miałam już doświadczenie katolickich wyjazdów, dlatego chyba najbardziej w Białym Dunajcu podobały mi się wyjścia w góry. Budujemy swoją wrażliwość na naturę, ale i drugiego człowieka, kolegę, koleżankę na szlaku. Sytuacje kryzysowe podczas wędrówek hartują nas, uczą nawiązywać kontakt, jednoczyć się w momencie niekoniecznie wygodnym, bo działa zmęczenie. Pomagamy wtedy sobie i to nas zespala. Moim zdaniem wtedy przeżywamy najbardziej wartościowe momenty. Odkrywamy też samego siebie i swoje reakcje.
Szczerze mówiąc, to nie spodziewałam się aż takich poważnych wyjść w góry. Myślałam, że to będzie takie sobie chodzenie, a okazuje się, że mamy naprawdę dobre tempo i zaliczamy najwyższe szczyty Tatr, co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Dlaczego warto tu przyjechać? Aby doświadczyć Boga w naturze, we wspólnej modlitwie, w Eucharystii, w drugim człowieku. Oprócz tego poznać wspaniałych ludzi, dobrze się bawić i podziwiać piękno najwyższych polskich gór.
Maksymilian Kozyra (wybiera się na Politechnikę Wrocławską)
Rodzeństwo opowiadało mi o Białym Dunajcu w samych superlatywach. Mieli miłe wrażenia. Pamiętam, jak mówili, że nie chodzi tylko o chodzenie po górach (bo to oczywiste), ale o pogłębianie wiary i odczytywanie obecności Boga.
Obóz daje okazję, by poznać, a co ważniejsze, zintegrować się z nowo poznanymi osobami. Mamy dużo wspólnych aktywności, które zbliżają do siebie. Wyprawy, zabawy, konkursy, zawody, imprezy. Najciekawsze punkty programu dla mnie to wycieczki w Tatry. Bardzo lubię wędrować po górach, bo już od dzieciństwa rodzice wpoili we mnie pasję odkrywania górskich szlaków. To także miało znaczenie przy decyzji o wyjeździe.
Nie spodziewałem się natomiast, że w każdym duszpasterstwie mogę poczuć się jak w domu. Siostra polecała mi SDA Most, ale praktycznie w każdej chacie człowiek spotyka się z otwartością i życzliwością.
Msze i adoracje Najświętszego Sakramentu dały mi wiele do myślenia o własnej postawie i relacji z Bogiem. Przemawiają do mnie świadectwa ludzi i księży, których tutaj mogłem wysłuchać. Mają moc. Czuję to we własnym odbiorze, bo wzmacniają moją wiarę w Boga i w to, że ma ona wielkie sens. Może to zabrzmi brzmi tak prosto, ale naprawdę cieszę się, że mogę tu być.