Kanonicy Regularni Laterańscy. Z ks. Piotrem Szydełko, pochodzącym z Milicza członkiem jednego z najstarszych w Kościele zakonów, korzeniami sięgającego starożytności i spuścizny św. Augustyna z Hippony, a niegdyś obecnego między innymi na... szczycie Ślęży, rozmawia Joanna Wietrzyńska.
Być jednocześnie zakonnikiem i księdzem... Skąd taki pomysł?
To oczywiście pomysł samego Pana Boga. Liceum, matura, nowicjat, seminarium, kapłaństwo... Wiele tu było znaków oraz działań Boga, które pozwoliły mi usłyszeć: „Tak, Piotrze, to właśnie ty pójdź za Mną”. W tych słowach dostrzegam program swojego życia: „Piotrze, nawróć się, nie skupiaj się tylko na czubku swojego nosa, ale wyjdź obiema nogami poza swój mały świat i pomóż Mi nieść ludziom sens życia”. Właściwie to przyznam szczerze, że całe moje życie to jedno wielkie doświadczenie Jego prowadzenia. Bóg, który mówi mi, że chce się dać poznać... Staram się szukać śladów, które zostawił, zebrać je i poukładać. Przypadki? Nie, nie znam czegoś takiego.
Dlaczego wybór padł właśnie na krakowską wspólnotę kanoników regularnych?
Na moje życie duży wpływ miała lektura „Wyznań” duchowego założyciela naszego zakonu, św. Augustyna. Ideał życia wspólnotowego zawsze był mi bliski, wyniosłem go z domu rodzinnego, a następnie doświadczałem w rodzinnej parafii i wspólnocie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży. Kanonicy regularni, naśladując św. Augustyna, pragną realizować ideał życia wspólnego, który był charakterystyczny dla pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Z pewnością ważne było dla mnie także piękno liturgii, o które kanonicy starają się szczególnie dbać. Nie mamy jednego, sprecyzowanego celu działania. Słyniemy z dużej elastyczności, podejmując pracę duszpasterską zgodnie z aktualnymi potrzebami Kościoła. Głosimy wszystkim i wszędzie, na wszelkie sposoby, Boga. Najtrudniejsze były dla mnie pierwsze tygodnie nowicjatu. Wszystko okazało się inne niż dotychczas w Miliczu. Średniowieczny klasztor pamiętający wielkich królów, setki zakonników... Na szczęście był mur – ten wokół naszej bazyliki i klasztoru. Mur, który motywował i mobilizował, aby poszukiwać tu – w klasztorze, w sobie – odpowiedzi na pytanie, kim jestem i kim jest dla mnie Bóg. I chyba się udało, znalazłem odpowiedź, skoro jestem księdzem.
Być człowiekiem, być księdzem... Co jest ważniejsze?
Na pewno najpierw trzeba być po prostu człowiekiem, żeby być dobrym kapłanem. Ksiądz bez ludzkich odruchów, takich jak uśmiech, dobre słowo, życzliwość, będzie jedynie urzędnikiem wypełniającym swoje obowiązki. Dla mnie niedoścignionymi wzorami pozostają papież Franciszek i matka Teresa z Kalkuty.
A chwile słabości dotyczące kapłańskiej drogi?
Są, ale wiem, że właśnie takie momenty motywują do intensywniejszych poszukiwań. Dzięki temu moja wiara hartuje się, nabiera dynamizmu, kolorytu. Nie jest nudna, banalna, okazuje się wspaniałą przygodą, w której zmagam się z wyzwaniami. Doświadczyłem tego szczególnie w Gietrzwałdzie, miejscu objawień Matki Bożej. Przyjeżdżają tam dzieci, często cierpiące z powodu nowotworów, niepełnosprawności. W miejscu tym modlą się o zdrowie przed Najświętszym Sakramentem, choć przecież niektóre z nich nie pozbędą się swoich schorzeń. To miejsce jest jakoś bliżej nieba. Uzdrowienia, nawrócenia, przyroda, kapliczka objawień, źródełko...
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się