Kanonicy Regularni Laterańscy. Z ks. Piotrem Szydełko, pochodzącym z Milicza członkiem jednego z najstarszych w Kościele zakonów, korzeniami sięgającego starożytności i spuścizny św. Augustyna z Hippony, a niegdyś obecnego między innymi na... szczycie Ślęży, rozmawia Joanna Wietrzyńska.
Był Ksiądz świadkiem uzdrowień w sanktuarium maryjnym w Gietrzwałdzie?
Widziałem niewytłumaczalne, dające do myślenia zdarzenia. Pamiętam spotkania z ludźmi opętanymi czy uzdrowionymi, choćby z kilkuletnim Maćkiem, który spadł z IV piętra na betonowy chodnik. Otrzymał łaskę uzdrowienia 15 sierpnia, na kiedy Maryja obiecała szczególne łaski.
Nie obawia się Ksiądz wizji pustych kościołów w przyszłości?
Nie. Choć inaczej wygląda sytuacja w Miliczu, gdzie zasadniczo kościoły są pełne, a inaczej w Krakowie, gdzie ławki są bardziej przerzedzone i dotarcie do ludzi z Ewangelią wydaje mi się trudniejsze. Na katechezie w krakowskich szkołach nie dostrzegłem niewierzącej młodzieży, raczej poszukującą, zmagającą się z wizją wiary, która polega jedynie na wypełnianiu niezrozumiałych i nieatrakcyjnych rytuałów. Nie boję się o tych, którzy próbują się z Bogiem zmagać, szukają, pytają, mają relację z Nim przepracowaną albo są w trakcie tego procesu. Nie będzie dla nich takiego księdza i tak beznadziejnego kazania czy afery w Kościele, która wyrzuci ich z drogi do Boga. Bycie w Kościele może być naprawdę fascynujące. I wcale nie trzeba być zakonnikiem czy księdzem. Trzeba być sobą, bo Bóg chce wejść w relację z nami takimi, jakimi jesteśmy.
Co najmocniej zapadło Księdzu w pamięci i sercu podczas pobytu w krakowskim klasztorze?
Na całe życie zapamiętam kanonizację św. Stanisława Kazimierczyka. Dzięki niej mogłem brać udział w papieskiej liturgii, która okazała się ciekawym wyzwaniem lingwistyczno-logistycznym. Niezmiernie się cieszę, że mogłem ofiarować wspólnocie parafialnej św. Andrzeja Boboli w Miliczu, z której pochodzę, relikwie św. Stanisława, z którym jestem tak bardzo związany, a przez niego pozostawić siebie w sercach bliskich mi osób. Pokochałem Kraków jak rodzinny Milicz. Wolne chwile poświęcałem na odwiedzanie zakamarków miasta, do których nie docierają turyści. Na pewno będę tęsknił za wieczorami, które spędzałem w naszym klasztornym ogrodzie. Zabieram z tego miasta bagaż wspaniałych doświadczeń. Jeśli chodzi o praktykę duszpasterską, wspaniałe wspomnienia wynoszę z VI LO, w którym uczyłem katechezy. Jest to szkoła dwujęzyczna, polsko-hiszpańska. Wielu nauczycieli to rodowici Hiszpanie, z którymi wspólnie łamaliśmy języki na wypowiedzeniu „Szczęść, Boże!”. Młodzież, choć czasami niesforna, dała mi poczucie, że nastolatek szczęśliwy, wierzący i praktykujący to nie relikt przeszłości.
Kraków słynie między innymi z utarczek między kibicami Wisły i Cracovii...
Spotkań z krakowskimi kibolami przeżyłem kilka. Zawsze kończyły się happy endem, być może dzięki zażyłej przyjaźni z Aniołem Stróżem. Po wstąpieniu do zakonu zostałem uświadomiony przez starszych współbraci, że Kazimierz, gdzie mieści się nasz klasztor, zasadniczo kibicuje Cracovii i należy do strefy wpływów tej drużyny. Jednak spotkanie z kibicami na Kazimierzu nie musi oznaczać, że trafi się na fanów „Pasów”. Kiedyś podczas przechadzki natknąłem się na grupę kiboli, którzy zapytali mnie o upodobania drużynowe. Nie mogłem zauważyć u nich żadnych emblematów świadczących o przynależności klubowej, a niewłaściwa odpowiedź mogła zakończyć się operacją plastyczną albo co najmniej „limem”, a to z kolei mogło okazać się przeszkodą estetyczną do przyjęcia święceń kapłańskich... „Zaangażowałem” w sprawę Anioła Stróża i po chwili odpowiedziałem: „Wiecie, ja tak naprawdę to jestem za krzyżem naszego Pana Jezusa Chrystusa”.
Jakie są Księdza plany na najbliższą przyszłość?
Noszę papieską sutannę, ale – oczywiście – nie oznacza to, że mam zamiar podbić Watykan i zająć miejsce papieża Franciszka. W czasie wakacji zaczynam pracę duszpasterską w swojej pierwsze parafii pw. Przemienienia Pańskiego w Drezdenku pod Gorzowem Wielkopolskim. Pan Bóg bardzo lubi robić niespodzianki. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że w parafii, gdzie będę pracował, pobrali się w 1946 roku moi dziadkowie. I jak tu mówić o przypadkach? Resztę pozostawiam Duchowi Świętemu, w którego głos pragnę się wsłuchiwać. Dziś moje serce przepełnia ogromna radość i chcę się tą radością dzielić z innymi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się