Czy sutanna, habit lub koloratka w komunikacji miejskiej wydają się czymś dziwnym i egzotycznym? Jak wrocławianie reagują na obecność kapłana lub siostry zakonnej, którzy podróżują obok nich po mieście? Okazuje się, że bardzo różnie.
Ciekawy incydent przytrafił się s. Franciszce, która w tramwaju została… bohaterem! - Mam na swoim koncie ujęcie „gapowicza”! (śmiech) „Kanary” złapały chłopaka bez biletu. Wyrwał się nagle i zaczął uciekać do najbliższego wyjścia, przy którym stałam ja. Nie przesunęłam się. Wpadł na mnie i wtedy go dopadli. Usłyszałam wówczas: „Skończysz w piekle!”. Na to jeden z kontrolerów od razu odparł: „Chyba ty”. Potem oficjalnie podziękowali, że pomogłam - wspomina wesoło franciszkanka.
Podejście człowieka do osoby duchownej można odczytać już po samym spojrzeniu. Pod tym względem wyróżniamy trzy zasadnicze postawy wzrokowe. - Po pierwsze, obojętność, brak zainteresowania. Druga opcja: niespokojne zerkanie co chwilę kątem oka. Po trzecie, „mierzenie z góry na dół” ze zdziwieniem lub taką widoczną pretensją, co to za człowiek wszedł - opowiada Teodor Sawielewicz, kleryk 5. roku wrocławskiego seminarium. Ma on także doświadczenie ewangelizacji, czyli rozmowy, która nawiązuje się przypadkiem, a prowadzi do wewnętrznego poruszenia człowieka.
Nie można zapomnieć o pozytywnych zachowaniach, które także mają miejsce w tramwajach czy autobusach. - Czasem słyszę od nieznajomych: „Dziękuję, że ksiądz jest w sutannie”. Zdarzają się całe serie Bożych pozdrowień od „Szczęść Boże” po "Niech będzie pochwalony...”. Regularnie jednak spotykam się z tym, że ludzie kończą to drugie na słowie „pochwalony”. Wtedy dopytuję: "A przepraszam, kto?” lub dopowiadam, że Jezus Chrystus, a jak mam więcej czasu to dodam: „i Maryja zawsze Dziewica” - mówi ks. Radecki, przyznając jeszcze, że w tramwaju kilkukrotnie umawiał się już na spowiedź.
Zarówno siostry zakonne, jak i kapłani podkreślają, że chrześcijańskie pozdrowienie w komunikacji to pewnego rodzaju świadectwo i manifestacja swojej wiary, tak bardzo potrzebna we współczesnym laicyzującym się w szybkim tempie świecie. Pokazujemy w ten sposób swoje przywiązanie i dumę ze swojego wyzwania. Coraz częściej bowiem, w wielu innych aspektach, przesiąka nas obojętność i zachowanie w stylu „głowa do okna, może coś ciekawego zobaczę”.
Rzeczą nie od dziś wiadomą jest fakt, że alkohol dodaje odwagi. Niestety, także tym wrogo nastawionym do Boga i Kościoła. W rolach głównych w nieprzyjemnych sytuacjach „tramwajowo-autobusowych” występują najczęściej ludzie „pod wpływem”. Procenty ośmielają ich do agresywnych komentarzy, szczególnie ma to miejsce u młodzieży. Poruszają wówczas kontrowersyjne tematy dotyczące Kościoła, z którymi zetknęli się w mediach. - Cieszą się wtedy, że mogą się wyżyć na człowieku. Zaczepiają, ale nie żeby prowadzić dialog, tylko od razu zdyskredytować i trochę usprawiedliwić siebie. Działam trochę jak katalizator, a mój strój jak czerwona płachta na byka - stwierdza kapłan.
Wielu kapłanów stwierdza, że duchowni jak najczęściej powinni pojawiać się w takiej przestrzeni publicznej jak komunikacja miejska w swoim tradycyjnym stroju. Chodzi o to, by uświadamiać społeczeństwu, że księża i siostry zakonne są też jego częścią i żyją normalnie wśród ludzi. Tramwaj lub autobus może stać się miejsce początku mniejszego lub większego nawrócenia. Niektórzy właśnie tam odważą się o coś zapytać, chcą rozwiać swoje wątpliwości na temat wiary. Ziarno można zasiać wszędzie i nigdy nie wiadomo, czy to właśnie nie tramwajowy wagon jest do tego najlepszym miejscem w czyimś zabieganym życiu.