Najlepszy GPS chodzi w komży lub albie

Z naszego punktu widzenia dla nich to dobry zarobek, czyli, jakby nie patrzeć, nagroda. Potem dopiero jeden z obowiązków. Z ich strony jest wręcz odwrotnie: najpierw czują, że mają zadanie do wykonania, pewną misję. Nagroda w postaci pieniędzy to sprawa drugorzędna.

 - Żeby było jasne, nigdy nie oczekujemy pieniędzy! Jako doświadczony członek Służby Liturgicznej widzę już jak na dłoni, kiedy ktoś przyjmuje księdza na pokaz, bo taka tradycja, taki obyczaj. Żeby odbębnić. A inni reagują natomiast autentyczną radością ze spotkania z duszpasterzem i nami - ocenia Daniel Duś, z parafii pw. Najświętszego Imienia Jezus we Wrocławiu.

Kolęda potrafi być naprawdę wyczerpująca. Pamiętajmy, że dla tych młodych chłopców jest sprawą dodatkową, poza szkołą, obowiązkami domowymi, pasjami. To jakimś stopniu wyrzeczenia. - Zdarza się, że chodzimy od godziny 16 do 23. Potem na drugi dzień rano do szkoły - przyznaje Krystian Stankiewicz z NMP Matki Miłosierdzia.

A mówiąc ministranckim żargonem, ksiądz potrafi „zasiedzieć się” nawet 45 minut. Jego pomocnicy zaś czekają na dworze. Bywa zimno. A potem znowu do nagrzanego mieszkania i tak przez kilka godzin. - Ksiądz potrzebuje po prostu naszej pomocy, dlatego trzeba znać teren, bo można się zgubić. Jak nie potrafię zlokalizować jakiegoś domu na ulicy to „odpalam” sobie w komórce Google Maps, żeby się nie zabłądzić - przyznaje kolega Krystiana Andrzej Pisarski.

Ich opiekun, ks. Marcin Kołodziej, ustalił zasadę chodzenia z puszką. Wszyscy przez cały okres zbierają do jednej puszki, wyliczają średnią za jedną kolędę a następnie na koniec dochodzi do konkretnego podziału sumy. - Dostają nie tylko pieniądze. Chodzą już w plecakami, bo parafianie dają im owoce i słodycze, które po kieszeniach im się nie mieszczą - uśmiecha się wikariusz z NMP Matki Miłosierdzia.

Oczywiście, jak przyzna każdy ministrant, ulica ulicy nie równa. Pod względem zarobku. Pieniądze, nieodłącznie związane z kolędą, powodują, że wśród ministrantów powstaje tzw. rejonizacja parafii. Chcąc nie chcąc, w ich głowach (szczególnie u tych najbardziej doświadczonych) tworzy się mapa najbardziej atrakcyjnych pod względem zarobkowym ulic. - Myślę, że w każdej Służbie Liturgicznej tak jest. Po 15 latach wiem doskonale, gdzie mógłbym najwięcej dostać. Ale ten czynnik nie zawsze jest wyznacznikiem przy wyborze - wyjaśnia Konrad Michalik.

W trakcie „sezonu” ministranci wymieniają się spostrzeżeniami, gdzie i ile się dostaje. - U nas wszyscy pchają się na ul. Leśną. Jest najdłuższa i najwięcej się zgarnia. Ale mamy też rejony, gdzie chodzi się po parę godzin i zbierze się 20-30 zł - podaje Norbert Zimnicki.

Takie rzeczy zauważają także duszpasterze, którzy obserwują swoich podopiecznych. - Od razu widzę, do jakich ulic najchętniej się zgłaszają. Na mojej poprzedniej placówce najlepsza ich zdaniem była m.in. ul. Lipowa. Jak się zorientowałem, gdzie się najbardziej opłaca, starałem się te lepsze tereny przeznaczać dla tych, którzy okazali się bardziej sumienni i zasłużeni - mówi ks. Grzegorz Pazdro.

Doświadczenia w tym względzie ma również ks. Marcin Kołodziej. - Kiedyś wyznaczyłem dwóch ministrantów do podobno słabej ulicy i… po prostu nie przyszli – wzrusza ramionami opiekun Liturgicznej Służby Ołtarza.

Mateusz Wysocki, przez kumpli nazywany po prostu „Macio”, wyróżnia jeden typ ludzi.  - Po chwili zagajenia pytają nas ludzie: „ A dużo dają?? albo „A ile mniej więcej tak wam rzucają?”. Opowiadam zawsze: że co łaska, bo wiadomo, nie ma żadnych stawek. Ale czasem mnie korci, żeby rzucić: „A, tak od dwóch dych w górę”. (śmiech) - dowcipkuje ministrant z parafii św. Wawrzyńca w Wołowie.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..