Historia podwójnie walentynkowa

To historia podwójnie walentynkowa. Wielkiej miłości małżeńskiej i ukochania ojczyzny. Poznajcie Zbigniewa Lazarowicza, żołnierza AK i wiernego małżonka.

Maciej Rajfur

|

GOSC.PL

dodane 14.02.2016 15:06
0

Nie ma "ja" czy "ty, tylko "my"

Oboje pamiętają czasy, gdy seks pozamałżeński przynosił wielki wstyd, bo ludzie mieli swoją moralność, potrafili przestrzegać przekazanych im zasad wiary. Zbigniew opowiada o tym na przykładzie swojego ojca-bohatera.

- W partyzantce, jak mijaliśmy kościół, ojciec zawsze mówił: wstąpmy na „zdrowaśkę”. Był bardzo pobożny. Nie opuszczał nigdy niedzielnej mszy. Pilnował, żeby w oddziale odmawiano modlitwy poranne i wieczorne oraz uczestniczono regularnie w Eucharystii - mówi ze łzami w oczach. 90-latek do dzisiaj ma przed oczami wyraźny obraz z dzieciństwa. - Widziałem, gdy, wstając z łóżka, ojciec zaczynał dzień znakiem krzyża - dodaje.

W sprawach małżeńskich podkreślają, że nigdy sobie nie ubliżali, pilnując wzajemnego szacunku do siebie. - Tak nas wychowano. Nie ma „ja” czy „ty”. Jesteśmy „my”. Rozwód nigdy przyszedł nam nawet do głowy. Nie dopuszczaliśmy takich myśli. Małżeństwo się naprawia i leczy, a nie grzebie w piachu - tłumaczy zdecydowanie Halina.

Mąż uzupełnia: - Ludzie mają pieniądze, żyją w dostatku, ale szczęścia nie kupią. Bez niego czują się niespełnieni. Dlatego dziękujemy Bogu za siebie nawzajem - dodaje.

Dar nie do przecenienia

Lazarowiczowie zauważają, że współcześnie młodzi uciekają przed odpowiedzialnością. Boją się mieć dzieci, bo rachunki się nie zgadzają. Nie ma wystarczającej sumy w portfelu.

- Owszem, było nam ciężko. Ludzie mają teraz zdecydowanie lepszy start, nie przechodzą takich trudności i ogłaszają: „Nie stać nas na dzieci, poczekamy, dorobimy się”. Zwodzą wtedy sami siebie - mówi Zbigniew.

Podkreśla, że u nich w domu, jak przybywało dzieci, żyło się coraz lepiej.  - Opatrzność Boża. Co się dziecko rodziło, to byt się poprawiał - wzrusza ramionami z uśmiechem mężczyzna. Najpierw choroba pierwszego syna, potem pojawiły się bliźniaki, po 8 latach niespodziewanie urodził się jeszcze jeden syn. Cieszyli się w każdym momencie.

- Uczyłam dzieci rozmawiać z Bogiem. Tabliczkę mnożenia i katechizm znam dzięki nim doskonale. (śmiech) - twierdza Halina.

Niezwykle trafioną puentą do ich przykładnego małżeńskiego życia może być ostatnie zdanie naszej rozmowy.

- Zawsze mówię, że największym szczęściem, jakie mnie w życiu spotkało, jest moje małżeństwo - oświadcza senior rodu.

To brzmi, jak ponowna przysięga małżeńska po 64 latach wspólnej drogi. Chór już nie istnieje, a miłość nie tylko ma się dobrze, lecz nadal kwitnie.

3 / 3
oceń artykuł Pobieranie..