To historia podwójnie walentynkowa. Wielkiej miłości małżeńskiej i ukochania ojczyzny. Poznajcie Zbigniewa Lazarowicza, żołnierza AK i wiernego małżonka.
Nie ma "ja" czy "ty, tylko "my"
Oboje pamiętają czasy, gdy seks pozamałżeński przynosił wielki wstyd, bo ludzie mieli swoją moralność, potrafili przestrzegać przekazanych im zasad wiary. Zbigniew opowiada o tym na przykładzie swojego ojca-bohatera.
- W partyzantce, jak mijaliśmy kościół, ojciec zawsze mówił: wstąpmy na „zdrowaśkę”. Był bardzo pobożny. Nie opuszczał nigdy niedzielnej mszy. Pilnował, żeby w oddziale odmawiano modlitwy poranne i wieczorne oraz uczestniczono regularnie w Eucharystii - mówi ze łzami w oczach. 90-latek do dzisiaj ma przed oczami wyraźny obraz z dzieciństwa. - Widziałem, gdy, wstając z łóżka, ojciec zaczynał dzień znakiem krzyża - dodaje.
W sprawach małżeńskich podkreślają, że nigdy sobie nie ubliżali, pilnując wzajemnego szacunku do siebie. - Tak nas wychowano. Nie ma „ja” czy „ty”. Jesteśmy „my”. Rozwód nigdy przyszedł nam nawet do głowy. Nie dopuszczaliśmy takich myśli. Małżeństwo się naprawia i leczy, a nie grzebie w piachu - tłumaczy zdecydowanie Halina.
Mąż uzupełnia: - Ludzie mają pieniądze, żyją w dostatku, ale szczęścia nie kupią. Bez niego czują się niespełnieni. Dlatego dziękujemy Bogu za siebie nawzajem - dodaje.
Dar nie do przecenienia
Lazarowiczowie zauważają, że współcześnie młodzi uciekają przed odpowiedzialnością. Boją się mieć dzieci, bo rachunki się nie zgadzają. Nie ma wystarczającej sumy w portfelu.
- Owszem, było nam ciężko. Ludzie mają teraz zdecydowanie lepszy start, nie przechodzą takich trudności i ogłaszają: „Nie stać nas na dzieci, poczekamy, dorobimy się”. Zwodzą wtedy sami siebie - mówi Zbigniew.
Podkreśla, że u nich w domu, jak przybywało dzieci, żyło się coraz lepiej. - Opatrzność Boża. Co się dziecko rodziło, to byt się poprawiał - wzrusza ramionami z uśmiechem mężczyzna. Najpierw choroba pierwszego syna, potem pojawiły się bliźniaki, po 8 latach niespodziewanie urodził się jeszcze jeden syn. Cieszyli się w każdym momencie.
- Uczyłam dzieci rozmawiać z Bogiem. Tabliczkę mnożenia i katechizm znam dzięki nim doskonale. (śmiech) - twierdza Halina.
Niezwykle trafioną puentą do ich przykładnego małżeńskiego życia może być ostatnie zdanie naszej rozmowy.
- Zawsze mówię, że największym szczęściem, jakie mnie w życiu spotkało, jest moje małżeństwo - oświadcza senior rodu.
To brzmi, jak ponowna przysięga małżeńska po 64 latach wspólnej drogi. Chór już nie istnieje, a miłość nie tylko ma się dobrze, lecz nadal kwitnie.