Ceniony duszpasterz, wychowawca i niestrudzony pielgrzym odcisnął silne piętno na kilku pokoleniach Dolnoślązaków. Jak go dzisiaj odbierają ci, którym posługiwał przed laty oraz jego współcześni podopieczni?
Mówi br. Wojciech Jerie ze wspólnoty Taize (w DA Wawrzyny na przełomie XX i XXI wieku):
O ks. Orzechowskim dużo słyszałem jako młody człowiek i w końcu brat mnie zabrał do DA Wawrzyny. Przyznam, że inaczej sobie go wyobrażałem. Powoli go poznawałem. On zawsze po prostu był. Sama jego obecność była punktem odniesienia.
Trudno określić w kilku zdaniach człowieka, którego piękno zawiera się w złożoności. Pierwsze wrażenie, gdy go spotkałem to szorstkość, ale potem zrozumiałem, że w niej wyraża się jego miłość, która nie boi się mówić w sposób otwarty, nie boi się mówić prawdy, trudnych rzeczy. To miłość z charakterem, która dla wielu młodych ludzi jest istotna.
Podczas obozu w Białym Dunajcu jego obecność była bardzo cenna. Widziałem, jak nie nadążał już za rytmem studentów, ale chciał być przy nich by pomagać im stawiać kolejne kroki. W jednym aspekcie to młodzi pomagali jemu, w drugim na odwrót.
Orzech nie robi nic na pokaz, zero sztuczności. Zgodność jego słów z jego sposobem życia dla wielu jest inspirująca, przyciągająca oraz buduje do niego zaufanie. To bardzo ważny człowiek dla Wrocławia.
Prawda, że jest specyficzny. Nie boi się mówić tego, co myśli, np. że kwiatki pod ołtarzem śmierdzą. Nie przybiera jakiejś pozy, ale jest sobą i daje tym świadectwo życia prostego i wrażliwego na człowieka. Ludzie kojarzą go także z nadzwyczajnego poczucia humoru, także wobec swojej osoby. Te żarty nie sprawiały zakłopotania, nie wyszydzały, ale one często prowadziło do prawd wiary, pomagały odnaleźć piękno.
Ks. Orzechowski, jak każdy, ma swoje lepsze i gorsze dni, ale, jak niewielu, potrafił o tym mówić. Jego otwartość i transparentność sprawia, że tak wiele osób mu ufa.