Powiedział Łukasz Sobieraj. I stało się. Jeszcze niedawno wydawało się, że choroba zabrała mu wszystko. Dzisiaj z uśmiechem stwierdza, że przez chorobę Bóg obdarzył go największym szczęściem - żoną i synem.
Szczęśliwi narzeczeni ukończyli kurs przedmałżeński u ks. Stanisława Orzechowskiego "Orzecha". W styczniu 2018 roku Łukasz wznowił modlitwę Nowenną Pompejańską, którą po wizycie w szpitalu przerwał. Oczywiście prosił dalej o uzdrowienie, ale zauważył jednocześnie, że wokół niego zaczynają się dziać inne piękne rzeczy.
- Po pierwsze, trafiłem do wspaniałej rodziny Aliny, która mimo mojej ciężkiej choroby przyjęła mnie bardzo ciepło i serdecznie. Przemianę przeszli moi rodzice - wymienia 34-latek. Wkrótce postanowił, że będzie się modlił tą nowenną do końca życia, obierając sobie kolejne intencje, nie tylko błagalne, ale i dziękczynne.
- Muszę przyznać, że od momentu mojego wyjścia ze szpitala Alina ciągle mi imponowała. Nie zważała na spojrzenia i opinie ludzi, których zainteresowanie budziła moja niepełnosprawność. Dla niej od początku liczyło się wnętrze, a nie to, że mam problemy z poruszaniem się, że moja choroba postępuje. Była jak do rany przyłóż - opisuje dzisiaj mąż.
- Obserwowałam zachowania Łukasza w różnych sytuacjach i urzekała mnie jego wiara. To, jak zwraca się do moich najbliższych, jego świetny kontakt z dziećmi. Żyliśmy podobnymi wartościami - wspomina Alina Sobieraj. Ich życie po naukach przedmałżeńskich nie zwolniło, a wręcz zaczęło nabierać tempa. Pewnego majowego dnia Alina stwierdziła: „Pobierzmy się w czerwcu”. Szybko zaczęli załatwiać wszelkie formalności i organizować wesele. Po drodze jednak zdarzyła się kolejna niezwykła rzecz.
- Tuż przed naszym ślubem wybraliśmy się na rekolekcje archidiecezjalne z o. Johnem Bashoborą. Nigdy nie brałem udziału w takim wydarzeniu. Tam modliła się nade mną obca kobieta, która sama do mnie podeszła i to zaproponowała. Oczywiście modliłem się z wiarą, że może Bóg zabierze ode mnie chorobę. Nie wydarzyło się nic takiego. Kobieta jednak po modlitwie stwierdziła, że pojawią się w moim życiu poważniejsze sprawy niż uzdrowienie. Zapytała mnie, co by mi dało taką prawdziwą radość w życiu. Ja, na te trzy tygodnie przed ślubem, odpowiedziałem: syn - relacjonuje Łukasz.
Dla niego liczy się coś więcej niż zdrowie. - Stwierdziłam, że nigdy nie poznam człowieka w stu procentach, więc na co mam czekać. Znaliśmy się osiem miesięcy przed ślubem i to nam wystarczyło. Oczywiście jego choroba budziła we mnie wiele wątpliwości, pojawiał się zasadniczy lęk, jak sobie damy radę, jak będzie w przyszłości. Miałam z tyłu głowy tysiące pytań, to nie była łatwa decyzja, ale zawierzyłam nasze życie Matce Bożej. Mieliśmy wspólny fundament: kręgosłup moralny oparty na tych samych ideałach - tłumaczy małżonka.
23 czerwca 2018 roku Alina i Łukasz stanęli na ślubnym kobiercu i złożyli sobie nawzajem przysięgę przed Bogiem. Kapłan przeczytał Ewangelię o św. Elżbiecie, która była bezpłodna, a jednak Bóg pobłogosławił ją synem - Janem Chrzcicielem. Pół roku po ślubie, w grudniu, okazało się, że Alina jest w ciąży, a lekarz poinformował, że spodziewają się syna. Przypomniały im się rekolekcje archidiecezjalne...
- Odbieramy to jako wyraźny symbol. Uznaliśmy, że synowi damy na imię Jan. Przywiązujemy wagę do znaków, które wysyła nam Bóg - mówi Ł. Sobieraj.
Po narodzinach zdrowego chłopca jeszcze mocniej doszło do niego, że w jego życiu istnieje mnóstwo ważniejszych spraw niż ewentualne uzdrowienie ze stwardnienia rozsianego.
- Wiadomo, że chciałbym pomagać swojej żonie, przynosząc zakupy do domu czy nosząc syna na rękach, ale zdaję sobie sprawę, że mogę być dla niej wsparciem na innych płaszczyznach - wyjaśnia mąż i ojciec.
Choroba od 14 lat nieustannie postępuje, chodzenie sprawia mu coraz większą trudność. W perspektywie przyszłości pojawia się wizja poruszania się na wózku inwalidzkim.
- Mam tego świadomość. Moja choroba jest nieuleczalna. Przyjmuję leki, które w założeniu zatrzymują jej postęp - przyznaje wrocławianin. Jego żonę także nachodzą obawy o przyszłość. - Wiemy, że żadne leczenie zbytnio nie pomoże, ale modlimy się i żyjemy nadzieją - uzupełnia Alina.
Od kiedy pokazała Łukaszowi w szpitalu Nowennę Pompejańską, odmówił ją już kilkanaście razy (a jedna trwa 54 dni!).
- W tym czasie wydarzyło się tak wiele niesamowitych rzeczy, że nie jestem w stanie ich zliczyć - podsumowuje. By szerzyć modlitwę różańcową, wykorzystał swoje zdolności i stworzył aplikację w formie strony internetowej o Nowennie Pompejańskiej, która ułatwi liczenie i orientację modlącemu się – www.kalendarz-pompejanski.pl.