Msza św. pod przewodnictwem Wielkiego Kanclerza uczelni abp. Józefa Kupnego, a później uroczysta akademicka inauguracja - przedpołudniowe uroczystości na Ostrowie Tumskim otwarły nowy rok akademicki na Papieskim Wydziale Teologicznym.
Nowy człowiek: dzięki łasce czy technologii? Tomasz z Akwinu wobec obietnic transhumanizmu
Magnificencjo, Księże Rektorze…
Nie wiem czy Państwo zauważyli ten paradoks, że dziś dobrze o św. Tomaszu z Akwinu często mówią naukowcy – dobrym przykładem z ostatnich lat może być noblista z fizyki, Japończyk Kaku, który w swej książce „Boskie równanie. W poszukiwaniu teorii wszystkiego” wprost zachęca, aby wziąć na poważnie argumenty Tomasza o istnieniu Boga. Mniej jakoś mówią o Tomaszu z Akwinu współcześni teologowie (poza tomistami rzecz jasna), jakby ci ostatni wstydzili się lub może zapomnieli o Akwinacie – owym „niemym wole”, który jak zaryczał, wedle przepowiedni św. Alberta Wielkiego, jego mistrza, to usłyszał o nim cały świat.
Za swego życia Tomasz też tak miał, że swoi – na wydziale teologicznym Uniwersytetu Paryskiego – nie doceniali go, w przeciwieństwie do tych, z którymi toczył ciężkie intelektualne boje o ważne tematy, a więc koledzy z wydziału artes.
Symptomatyczny jest dlatego list wysłany przez filozofów z Paryża, po śmierci św. Tomasza, którzy tak pisali do jego przełożonych zakonnych – „Nadeszły bowiem wieści, które zalewają nas smutkiem i zdumieniem, oszałamiają nasze zrozumienie, przenikają nasze najskrytsze uczucia i prawie łamią nam serca". Proszą o ciało św. Tomasza, by przywieźć je do Paryża oraz „niektóre pisma odnoszące się do filozofii, rozpoczęte przez niego w Paryżu, pozostawione nieukończone podczas jego wyjazdu i ukończone, jak sądzimy, w miejscu, do którego został przeniesiony ", czyli w Neapolu lub w Fossanuova, gdzie odszedł z tego świata 7 marca 1274 roku. Wśród owych pism zależało im szczególnie na komentarzu do Metafizyki Arystotelesa.
Szanowni Państwo, takiego listu nie napisali teologowie, ale filozofowie, z którymi spierał się o naturę, zwłaszcza tę ludzką, o rozumienie duszy, intelektu i woli, a także początku wszechświata.
Cenili sobie u niego jego przemyślaną krytykę - nie epatował sobą, maksymalnie skupiony na argumencie, nie na emocjach… może nam się wydaje, że chrześcijaństwo mówiące „cichym głosem”, piszące książki, które nie wzbudzą polemiki, nie poruszą nikogo, to te lepsze chrześcijaństwo.
Ale św. Tomasz nie pisał cicho o sprawach, którymi żył jego czas – odważnie zabierał głos, nie dał odebrać sobie „mikrofonu”, czyli prawa do opinii, nie czuł się gorszym, ale używając języka ‘wspólnego’, bo filozoficznego, odważnie argumentował, zwalczał błędy i wykazywał prawdę. Jak mówi jedna z średniowiecznych opinii na jego temat, zapisana na marginesie jednego z manuskryptów, z wieloma myślicielami się zgadzał, niewielu odrzucał (arianie i manichejczycy wyraźnie go irytowali), ale zawsze porządkował – bo człowiek mądry to dla niego ktoś zarządzający różnymi rzeczami wedle pewnego porządku – bo łacińskie ordinare niesie z sobą także ten aspekt, kierowania (mądry profesor widzi porządek w bałaganie czy gonitwie myśli studenta!). Tomasz jako mędrzec okazał się widzącym porządek w bałaganie, a ten porządek związany jest z poznaniem prawdy, najwznioślejszym zadaniem człowieka, wyróżnikiem i jego godnością: inne zwierzęta nie mają udziału w poznaniu prawdy, wiedzą jak się rzeczy mają, jak uciekać przed drapieżnikiem, gdzie szukać pokarmu, ale nie znają prawdy (brak im vis cogitativa) – to znaczy, zwierzęta nie wiedzą, że wiedzą.
Jak widać Akwinata, którego 700-lecie kanonizacji obchodzimy w 2023 roku i to powód dla którego zaproponowałem Ks. Rektorowi temat dotyczący św. Tomasza z Akwinu, uprawiał teologię w sporze, ale nie dezawuującym przeciwnika. Niech nie zmyli nas tytuł jednego z jego dzieł, Summa contra Gentiles, a więc „Summy przeciw poganom”, ani inne dzieło Contra retrahentes, gdy szło o obronę charyzmatu dominikańskiego i życia zakonnego w ogóle, albo Contra averroistam, gdy szło o jedność intelektu i niezgodę na to, aby nieśmiertelności pozbawiony był człowiek na rzecz przekonania o nieśmiertelności ludzkości. Owe Contra w tych tytułach dzieł Akwinaty to wyraz odważnego i pełnego szacunku traktowania argumentów przeciwnika, wykazując, gdzie różni się ich pogląd od chrześcijaństwa.
Dlatego Tomasz bał się w takiej apologetyce irrisio infidelium, aby przez słabą teologię nie wystawiać na pośmiewisko chrześcijaństwa: mamy argumenty, aby wierzyć, możemy przytoczyć ‘racje’, które nas motywują do wiary, ale nie wierzymy z ich powodu. Jeśli weźmiemy do ręki jego dzieła – choćby komentarze biblijne, które dla ‘tomizmu biblijnego’ są niezwykle ważne, to zobaczymy, że nie są to narracyjne dzieła, ale sformalizowane, z podziałami, terminami, odniesieniem do błędów, odczytujące wielopoziomowe, skupione na „sensie”, a nie ‘języku’. Wierzymy aktem wiary w res, rzeczywistość oznaczaną przez słowa, a w nie w verba, samo brzmienie, jakby ‘formuła’ była święta sama w sobie. Nie formuła, ale to co ona oznacza. To dawało wielką wolność w egzegezie, co jeszcze zobaczymy przy interpretacji pewnych ewangelicznych passusów.
Jeśli więc mamy naśladować Tomasza, to trzeba robić to, co on - bardziej niż powtarzać jego słowa. A zatem, nie tyle patrzeć na sam palec Tomasza, którym coś pokazuje, ale na co wskazuje, czego warto szukać. To kontekst teologiczny – rozmowy o realnych pytaniach – który nam zostawia Tomasz u progu roku akademickiego, gdy myślimy jaka teologia jest dziś Kościołowi i światu potrzebna? Jaka nauka? Jak podejść do przedmiotów tu wykładanych?
Skoro tak, to dlatego kontekstem tego wykładu, w którym chodzi o przybliżenia postaci i dorobku Tomasza jest pojawienie się transhumanizmu. Kilka lat temu wielkie firmy technologiczne - bigtechy - zapowiedziały, że w 2045 ludzkość osiągnie nieśmiertelność – tak brzmiała przynajmniej okładka „Time”. Sama, bez czekania na paruzję… Widać wyraźnie w tej zapowiedzi, że konfrontacja z religią, którą od XIX wieku traktowano jako produkt uboczny ewolucji (w najlepszym wypadku), albo iluzję i projekcję ludzkich pragnień, że ta konfrontacja nabiera na sile i trzeba ten spór widzieć i na niego odpowiedzieć. Tak robił Tomasz, widział co oznacza awerroizm w jego czasach i zaczął głębiej studiować Awerroesa. JP2 wiedział czym jest marksizm i prowadził z nim dialog. Teologia nie może być wyłącznie dialogiem ze „swoimi”, umacnianiem własnych szeregów, lecz również polemiką… sam Pan Jezus od polemik nie stronił, a bycie ‘znakiem sprzeciwu’, przekładało się na kwestionowanie paradygmatu faryzeuszy czy saduceuszy. Teologia ma dziś ogromną szansę i jest potrzebna w sporze z transhumanizmem obiecującym „tanią łaskę” (mówiąc językiem Bonhoefffera), tanią nieśmiertelność, która jest podróbką, a nie wartościowym towarem. Dlaczego? Ponieważ ich nieśmiertelność to nadużycie, gdyż chodzi transhumanistom nie o życie zanurzone w Bogu (jak my rozumiemy nieśmiertelność), ale o długowieczność na ziemi.
Widać, że świat potrzebuje teologii, która będzie miała odwagę pokazać co ma wartość, a co przyciąga tylko ‘opakowaniem’. Problem nasz jest zresztą taki, że mamy dobry produkt, ale opakowanie jest dość kiepskie. Ale to na inne refleksje.
W tytule wykładu mowa o ‘obietnicach transhumanizmu’, który jako ruch jest de facto kolejnym NATURALIZMEM, poruszającym się w ścisle określonych ramach, bazujących na założeniu dualizmu. Obrazowo mówiąc, transhumaniści, którzy nowego człowieka, już wolnego od konieczności śmierci, szukają w narzędziach doczesnych, próbują nie tyle wydostać się z jaskini Platona, co twierdzą, że nie ma świata poza jaskinią, więc trzeba działać „w środku”. Oto znowu jesteśmy w jaskini Platona ale już 2.0, zmodyfikowanej, a nieśmiertelność, o której mówią transhumaniści to długowieczność, bo nawet jeśli ich recepta polega na przeniesieniu, dzięki odtworzeniu sztucznych sieci neuronalnych, ludzkiej świadomości na niebiologiczny materiał to pozostaje pytanie o świadomość i tożsamość. Przelać świadomą duszę na USB czy twardy dysk – taka decyzja kryje w sobie jasną deklarację filozoficzną i pewien wybór: np. człowiek to dusza, ciało to dodatek… proszę Państwa, wraca gnoza. Jeśli „ja” to „dusza”, a nie dusza w ciele, forma tego ciała, to mogę z ciałem zrobić co chcę, nikt nie może mi zakazać dysponowania nim, nawet w skrajnych przejawach auto-agresji.
Warto zauważyć, ze w zależności od tradycji filozoficznej, TH ma dwa korzenie: z jednej strony całkowita naturalizacja istoty ludzkiej, który jest produktem możliwym do „przekroczenia” i zapanowania dzięki technologii, a z drugiej strony nihilistyczny egzystencjalizm, w wydaniu Sloterdijka i Agamben, który stwierdza brak istnienia natury ludzkiej, istota jest nieokreślona, każdy może nadać jej treść jaką chce. Jeśli natura ludzka jest czysto naturalna, to wówczas można nią dowolnie modyfikować technologicznie, a jeśli nie istnieje coś takiego jak natura ludzka, to można ją „wymyśleć” na nowo, bez żadnych ograniczeń.
Tym samym wraca stary mit Prokrustesa, który wprowadzał ‘równość’ dość brutalnie, kładąc swoich gości na łóżku i wyciągając im nogi, jeśli brakowało im długości lub obcinając wystające z łóżka nogi. Tak Prokrustes rozumiał ‘równość’. TH czyni tak samo, próbując zbawić człowieka przed nim samym i bez żadnego kryterium normatywnego, bo skoro nie ma natury, można „ucinać” wedle swej miary.
Co obiecuje transhumanizm? Słowem kluczem, które się pojawia u autorów takich jak Savulescu, Bostrom czy Harari jest angielskie ‘enhancement’, ulepszenie, za pomocą info lub bio ‘antropotechnik’. Ulepszenie dokonuje się drogą interwencji technologicznej, np. zwiększenie mocy myślenia przez elektrodę w okolicach mózgu lub środki farmakologiczne na np. obniżanie agresji… albo przez nanoboty, łączące się z neuronami, mające w ten sposób wpływ na synapsy; niektórzy z nich anonsują w ostatnich dniach osiągnięcie pełnego interfejsu komputera z mózgiem. Innymi słowy, transhumaniści twierdzą, że bio-technologie mogą doprowadzić do rozkwitu człowieka, że problem tkwi tutaj i oferują lekarstwo. Niektóre środowiska, chcąc ‘oswoić’ TH mówią, że przecież także chrześcijanom chodzi o ulepszenie, skoro mowa jest w Nowym testamencie o ‘nowym stworzeniu”, nowej ziemi i nowym niebie… Czy jednak nowy człowiek chrześcijaństwa i transhumanizmu to to samo?
Oczywiście, w chrześcijaństwie też chodzi o ulepszenie człowieka, jego rozwój – zwłaszcza po grzechu pierworodnym, gdy brak łaski ma swoje epistemologiczne defekty. Tomasz z Akwinu mówi o ranach ‘intelektu’ i ‘woli’ – człowiek bez łaski jest jak chory, żyje, wykonuje wiele czynności, ale świat widziany w chorobie nie jest taki sam jak kogoś nie-chorego, (myślę, że wielu z nas ma doświadczenie jak widzi świat np. w gorączce!). Od początku chrześcijaństwo podkreśla to ulepszenie, a więc że chodziło już w raju o drogę do nieba, nie o pozostanie na zawsze w raju, dlatego Adam w raju ‘wierzył w Boga” (a nie Go widział jak święci widzeniem uszczęśliwiającym).
Niemniej, ulepszenie człowieka nie jest auto-soteriologią, ale rozwijaniem się człowieka we współpracy z Bogiem: jeśli jako imago Dei będziemy bliżej Boga – a to daje łaska, trwanie w łasce uświęcającej – to będziemy bardziej sobą. To droga wolnych wyborów, a nie zastrzyków czy biotechnologii, które mogą budować dispositio, bo mogą pomóc, ale nie wyręczyć, nie automatyzować, algorytmizować życia moralnego. Widać to jasno po problemach jakie sprawia kwestia etyki w kontekście sztucznej inteligencji (w tym słynny ‘dylemat wagonika’). A jednocześnie przypomina się, że nawet zwiększenie możliwości poznawczych nie od razu zmienia się w coś moralnie dobrego, innymi słowy od „wiedzy”, zbierania danych i ich analizowania do „mądrości”, roztropnego stosowania dla osiągnięcia dobra, wiedzie pewna droga. Czymś innym jest jednak „wzmacniać” jakieś cechy i możliwości, a więc wymiar terapeutycznych nowych technologii, a czym innym „zastępować”.
Spór z transhumanizmem to dla nas głównie spór o soteriologię, bo przecież w chrześcijaństwie chodzi o zbawienie, a nie jedynie o mniej plastiku na świecie; chodzi o zbawienie, które choć kojarzy się głównie z eschatologią, z tym „co kiedyś”, to jednak dotyczy naszej obecnej sytuacji. Chrystus nas zbawił, to znaczy uratował. Jeśliby sięgnąć do hebrajskiego obrazu w Biblii, to mówi on o zbawieniu jak o ratunku oddziału wziętego w pierścień oblężenia, skazanego na straty, który nagle.. znajduje wyjście z oblężenia. Zbawienie to wolność. A w tym kontekście spór z transhumanizmem dotyczy właśnie tego, czy sami się zbawiamy przez technologię, budując „nowego człowieka” własnymi rękoma czy też przychodzi jako odpowiedź na zaproszenie Boga, aby mieć udział w Jego życiu, bo to w gruncie rzeczy oznacza ‘widzenie uszczęśliwiające’.
Dotykamy fascynujących pytań współczesnej teologii, których życzę Państwu, studentom, profesorom i sobie, w tym nowym roku. Bo czy nowość nowego świata, oznacza – De-kreację, zaczęcie wszystko od nowa, ex nihilo? Wtedy ten świat byłby jedynie „próbą”, na zasadzie: jak się sprawdzisz to dostaniesz coś innego. Ot, zastaw. Jak zrobisz, co obiecałeś – zastaw wraca. A może świat to raczej zaliczka, coś co się zaczyna i nowe stworzenie będzie ex vetere, z przeobrażonego starego i dlatego to „stare”, czyli nasz świat, nasza ziemia, nasz czas, mają wartość, liczą się w ostatecznym rachunku, a my nie dostaniemy coś innego, ale dostaniemy więcej… Nowa ziemia to więc metafora czy stan tego wszechświata za ileś lat… inny wymiar? Inny „wszechświat” Tegmarka? Wdaje się to dalekie od teologii, ale ostatnio czytałem artykuł jednego teologa-fizyka w jednej osobie, który pyta o miejsce, gdzie Chrystus wniebowzięty przebywa, jak na to odpowiedzieć z perspektywy fizyki współczesnej. Rodzą się takie pytania.
Dla Tomasza – niech posłuży za pewną próbkę – te tematy pojawiły się w kontekście słów Pana Jezusa, ze u nas – wierzących – nawet włosy na głowie są policzone (Mt 10,30). Akwinata to znakomity egzegeta, co przypomina tomizm biblijny, a w tym fragmencie pokazuje jak w soczewce swój styl, w którym egzegeza łączy się z teologią spekulatywną, z doktryną: egzegeza nie jest poruszaniem emocji, narracją, ale kontemplacją prawdy, łuskaniem tych prawd i wielowymiarowym odczytaniem, w myśl sensów biblijnych – literalnego i duchowych.
Owe zdanie Pana Jezusa, który pocieszał, że u Jego uczniów – „nawet włosy na głowie wszystkie są policzone”, że opatrzność innymi słowy działa jeszcze bardziej wobec człowieka niż wobec wróbli. Tomasz jednak skupia się na dwóch sprawach: co to znaczy, ze są włosy „policzone” i co z tego wynika.
Liczymy bowiem rzeczy, na których nam zależy i które chcemy, aby przetrwały – dlatego chcemy wiedzieć ile ich jest. Tomasz wykorzystuje to pytanie, aby zgłębić wątek wartości materii – czy materia ocaleje po sądzie ostatecznym? Zauważa, że ukształtowały się trzy stanowiska w historii:
- zmartwychwstanie tylko to, co jest prawdziwym ciałem
- to, co wzięliśmy od Adama i Ewy i dodaliśmy w naszym życiu własnym postępowaniem
- jedynie to, co wzięliśmy od Adama i Ewy i naszego bezpośredniego przodka.
Aby odpowiedzieć na kluczowe pytanie Tomasz wprowadza rozróżnienie, na to co w naturze ludzkiej jest istotowe i co jest przypadłościowe, stwierdzając, że zmartwychwstanie nasze ciało co do species, a nie co do przypadłości. Ale… prawdziwe drzewo, to nie tylko pień, to także owoce, które ono przyniosło. Co zmartwychwstanie – per analogiam? Nie tylko fizyczne ciało, ale także owoce naszego życia, one przetrwają. A najdoskonalsze w naturze stworzonej to dla niego to, co osobowe, a więc relacyjne. Przetrwają także relacje, choć nie w takiej samej formie.
Zakończenie
Louise Perry, znana konserwatywna polityk w USA, opowiadała kiedyś o manioku, który rdzenni mieszkańcy Ameryki potrafili obrabiać, umyć i ugotować we właściwy sposób, w przeciwieństwie do Europejczyków, którzy nie podejmowali obróbki termicznej i umierali… ponieważ liście i korzenie tej rośliny zawierają bardzo groźną toksynę – cyjanek, który znika, gdy się umyje i ugotuje maniok. Gotować maniok? To się wydawało konkwistadorom niedorzeczne… i umierali.
Transhumanizm pokazuje, że obietnice sekularne, którymi karmi się społeczeństwo jako quasi religię, potrzebują pewne „obróbki”, a mówiąc szerzej: nie da się „jeść” tego świata bezrefleksyjnie, jak nam podają na misie… Liturgia, modlitwa, teologia to taka forma ‘obróbki’… dzięki której wszystko staje się jadalne, korzystane dla człowieka.
Transhumanizm to kolejna postać gnostycyzmu, przekonania, ze człowiek to sama dusza. Wiele pytań zostaje otwartych, ale Tomasz z nauką o ‘posagach ciała i duszy, własności ciała uwielbionego, otwiera drzwi. Tomasz to nie omnibus, który zna odpowiedź na każde pytania, ale jak ktoś z ewangelicznej przypowieści o skarbie ukrytym w roli: wie gdzie szukać. Jeśli Akwinata mówi: kop tutaj, a się dokopiesz skarbu, to warto to robić, a spór z ideologiami współczesnymi to szansa, aby dać świadectwo – tak to ujmuje przecież ewangelia, zachęcając, że gdy wystawią Nas przed namiestników i królów, także królów technologii, będziecie mieli szansę, aby dać świadectwo– nie jest to kara za grzechy, to sposobność, to okazja.
Gnostycyzm, który wraca i wskazuje potrzebę nowego św. Ireneusza z Lyionu i Tomasza z Akwinu, pokazuje także kim jesteśmy. Człowiek to nie anioł, a inteligencja ludzka nie jest inteligencją anielską – choć czasem na egzaminach studenci przejawiają taką anielską inteligencję, gdyż anioł im doskonalszy tym mniej pojęć potrzebuje do opisu rzeczywistości, do poznania – Bóg poznaje wszystko w jednym pojęciu, w Synu, czyli w sobie samym. Student też czasem powie jedno słowo na egzaminie, profesor myśli, że to mało, znak niewiedzy… ale może to przejaw inteligencji anielskiej?
No myślę, że jednak w tym przypadku lepiej od gnostyckich pomysłów odejść i pozostać przy tej ludzkiej formie, która buduje się przez wysiłek i owocny trud. I tego owocnego zmagania o prawdę na nowy rok, sobie i Państwu życzę.