Nowy Numer 16/2024 Archiwum

We Francji, Kanadzie czy Stanach Zjednoczonych nie wyobrażają sobie armii bez kapelanów

Marszałek Józef Piłsudski, przywódcy państwa i generałowie przed 100 laty doszli do wniosku, że ważna jest nie tylko siła miecza, czy broni palnej, ale jeszcze ważniejsza okazuje się siła ducha. Dlatego powołano korpus kapelanów Wojska Polskiego.

Uroczystość zaprzysiężenia do wojska kapelanów rezerwy w Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu stała się okazją do szerszego spojrzenia na rolę księdza wśród żołnierzy. 

Biskup Polowy Wojska Polskiego opisuje niezłomną postawę kapelanów wojskowych na przestrzeni ostatniego wieku: 

- Sprawdzili się zaraz po utworzeniu ich korpusu w polskim w wojsku. Mówię o wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. Wówczas ponad 500 księży towarzyszyło żołnierzom, którzy ostatecznie odnieśli zwycięstwo nad wrogiem ze wschodu. Potem kapelani zdali kolejny egzamin - w roku 1939, towarzysząc żołnierzom w czasie walki. A kiedy nastąpiła kapitulacja, nie skorzystali z prawa do tego, by być wolnymi, ale razem ze swoimi żołnierzami udawali się do oflagów i więzień - opowiada gen. bryg. bp Józef Guzdek.

Jako przykład podaje ks. Władysława Miegonia, kapelana Floty, uczestnika wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej. Kiedy 19 września dostał się do niewoli niemieckiej, zgodnie z konwencją genewską okupant chciał go zwolnić. Otrzymał więc dokumenty gwarantujące mu nietykalność, odrzucił je jednak aby pozostać z żołnierzami, którzy potrzebowali jego posługi. Ostatecznie trafił do obozu koncentracyjnego Buchenwald, a potem do Dachau. Tam został zamęczony, a jego ciało spalono w krematorium. Papież Jan Paweł II w 1999 roku ogłosił ks. Miegonia błogosławionym.

- Również ci, którzy zostali zabrani razem z żołnierzami do niewoli na wschodzie, skończyli swój żywot doczesny w Katyniu, Miednoje i innych miejscach kaźni. Spoczęli razem ze swoimi żołnierzami w dołach śmierci. Ale także po II wojnie światowej, kiedy nie wszyscy godzili się na nowy ład narzucony nam ze wschodu, więc postanowili pójść do lasu i walczyć - im także towarzyszyli księża. Wspomnę tylko ks. Władysława Gurgacza - mówi bp Guzdek.

Jak dodaje, dzisiaj np. Kanadzie nikt nie pyta, czy potrzebny jest kapelan w armii. Tam przypada jeden ksiądz na 500 żołnierzy. W armii amerykańskiej panuje taka sama sytuacja.

- Biskup amerykański prosi mnie o 30-40 duchownych do oddelegowania do niego, bo brakuje mu księży katolickich. Wiemy dobrze, że Francja jest państwem na wskroś laickim. Kraj ten oddziela się grubą kreską od Kościoła. Ale nawet tam nie wyobrażają sobie, żeby w armii nie było tych, którzy wspierają duchowo żołnierzy. A w Polsce czasem pojawiają się głosy: po co kapelan, ile to kosztuje? Ale czy ktoś z tych, którzy zadają te pytania, wąchał proch i pył np. w Kuwejcie, Afganistanie czy Iraku. Przebywał na linii frontu z naszymi żołnierzami? W tym teatrze działań wojennych? - oświadcza biskup polowy.

Z doświadczenia wie, że żołnierze, którzy wyjeżdżają na misje zagraniczne, wprost domagają się, by był razem z nimi kapelan. To powiernik, któremu można wszystko powiedzieć i nie powstanie z tego żadna notatka. Wszystko zostanie między dwiema osobami.

- W ordynariacie polowym obecnie służy 107 księży. Ponad 25 procent znajduje się w nieustannej rotacji. Ośmiu spędziło ostatnie pół roku za granicą. Kolejnych ośmiu trzeba zwolnić, bo przygotowują się na następne wyjazdy - opisuje bp Guzdek.

Kapelani napisali w ciągu ostatnich 100 lat piękną historię i wciąż są bardzo potrzebni w polskiej armii.

CZYTAJ TAKŻE:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy