W czasie wizyty duszpasterskiej najbardziej szczere są dzieci.
Kolęda u przemiłej rodziny. Rozmawiam z rodzicami, a dwójka małych brzdąców próbuje zwrócić na siebie uwagę, to skacząc, to próbując naśladować odgłosy różnych zwierząt. W końcu daję obrazek jednemu z małych rozrabiaków. Uspokoił się ma chwilę. Uśmiechnął do mnie. Przyjął prezent… Niestety natychmiast dało się słyszeć głos rodziców: „Co się mówi?”. Mały spojrzał na wizerunek Jezusa, który przed chwilą otrzymał. Milczał. Rodzice nadal powtarzali swoje „no co się mówi?”. W końcu ich synek, zwracając mi obrazek, powiedział: „Nie potrzebuję tego”.
Natychmiast po świętach Bożego Narodzenia dolnośląskie media huczały na temat wizyt duszpasterskich: „ile dajemy w kopercie?”, „czy przyjmujesz księdza w swoim mieszkaniu?”, wreszcie: „czy odpowiada ci godzina odwiedzin kapłana”; to tylko niektóre z tematów, jakie zdominowały lokalne portale i niektóre dzienniki. A ja zapytam wprost: „Potrzebujemy jeszcze tej wizyty?”. Statystyki mówią, że we Wrocławiu prawie 70 proc. mieszkańców otwiera swoje domy dla księży. Jakkolwiek są parafie, gdzie liczba ta spada do 50 proc., to jednak i tak spora część Dolnoślązaków otwiera drzwi swoich mieszkań przed duchownymi. Zapytani o powody, odpowiadają: „tradycja, przyjęcie księdza jest przyznaniem się do wiary, prośba o błogosławieństwo domu, możliwość rozmowy z kapłanem w cztery oczy”. Ładnie to brzmi.
Kolega – ksiądz z dziesięcioletnim stażem, posługujący we Wrocławiu – powiedział mi kilka dni temu: „Wiesz, można z ludźmi rozmawiać o wszystkim: o pogodzie, ich pracy, polityce, hobby, podróżach, dzieciach, szkole i jest miło. Gdy schodzisz na temat wiary, praktyk religijnych, atmosfera zaczyna się zagęszczać. Gdy zapytasz o Msze św., spowiedzi, życie sakramentalne, rekolekcje w większości zżymają się, obrażają, urywają dyskusje”.
Może warto sobie przypomnieć, że człowiek ubrany w sutannę i komżę przychodzi do naszego domu nie jako osoba prywatna (choćbyśmy byli „na ty”), ale jako przedstawiciel Kościoła. To doskonały moment, by porozmawiać z nim o tym, czym żyje Kościół. Chociażby o twoim przeżywaniu Roku Wiary, dylematach związanych z praktykowaniem chrześcijaństwa. O pogodzie naprawdę można porozmawiać z sąsiadką.
Raz usłyszałem (prawie jak wyrzut) od osób, żyjących dość długo w związku niesakramentalnym, gdy w czasie kolędy nie zapytałem ich, kiedy takowy planują zawrzeć: „To ksiądz nas nie zapyta o ślub kościelny?”. Odpowiedziałem: „Domyślam się, że moi poprzednicy zadawali kilkakrotnie te pytania”. Wówczas dotarło do mnie, że oni od lat przyzwyczaili się do kilkuminutowego spotkania z kimś, komu muszą wygłosić przygotowane wcześniej formułki: o braku pieniędzy na wesele, rozpadających się małżeństwach, niepewnej sytuacji.
Cóż – dziecko potrafi powiedzieć: „Nie potrzebuję tego”, a my... potrzebujemy jeszcze wizyty duszpasterskiej?