Msza św. w intencji śp. ks. Jana Kaczkowskiego zostanie odprawiona w piątek 1 kwietnia o 17.00 w kościele Bonifratrów przy ul. Traugutta 57/59 we Wrocławiu. Przewodniczył jej będzie ks. Aleksander Radecki. Ofiary zebrane "na tacę" będą przekazane na utrzymanie założonego przez ks. Jana hospicjum w Pucku.
Przypominamy, co o chorobie, śmierci i prawdzie mówił we wrześniu 2015 r. podczas wrocławskiego finału akcji Kromka Chleba Caritas zmarły kapłan - vloger, twórca puckiego hospicjum, człowiek zmagający się z chorobą nowotworową (później obecny był we Wrocławiu także w listopadzie, gdy w Konwencie Bonifratrów odbył się jego wieczór autorski oraz Msza św. pod jego przewodnictwem).
– Jak rozmawiać z chorym? Niekoniecznie zawsze trzeba rozmawiać. Gdy stajemy wobec cierpienia, trzeba czasem umieć „się zamknąć”, nie bać się ciszy – zaczął prelegent. I zaraz, siadając z trudem na krześle, dodał: – Sam siądę! Mnie osobiście jako chorego – lecz mówię to tylko w swoim imieniu – irytuje natrętne pomaganie, wyręczanie. Gdybym potrzebował pomocy, powiedziałbym... A co do milczenia – jak długo można milczeć? Niezbyt długo, milczenie bywa krępujące.
Ks. Jan wspominał o trudnościach, jakich doświadczamy, próbując, np. w hospicjum, nawiązać „naturalny” kontakt z człowiekiem. – Boimy się, że w takich miejscach napotkamy na jęk, smród... Niczego takiego tam tymczasem nie ma... Boimy się, że ktoś z zaskoczenia, „z partyzanta”, zada nam trudne pytanie: „Ja umieram. Dlaczego?” Gdyby rzeczywiście ono padło, lub ktoś stwierdził, że boi się śmierci, co zrobić? Mamy wówczas odruch, by natychmiast powiedzieć: „nie umrze pan!”. Co jest oczywistą nieprawdą, bo każdy umrze... Nie możemy walczyć nieustannie o przedłużenie życia – stwierdził ks. Kaczkowski. I dodał, że przede wszystkim w kontakcie z chorym trzeba wejść w jego świat, słuchać, co mówi – nie tylko zresztą słowami. Największym błędem wobec osoby leczącej się np. na nowotwór, jest powtarzanie: „będzie dobrze”, „wyjdziesz z tego”, „dobrze wyglądasz”.
– Tak naprawdę przez powtarzanie podobnych słów człowiek w istocie próbuje sam siebie przekonać, że choroby nie występują, że jego też to nie może spotkać... Próbuje się nam, chorym, wmawiać „pozytywne myślenie” – na zasadzie: jak będziesz pozytywnie myślał, to z tego wyjdziesz... – mówił ks. Jan, podkreślając, że to nieprawda. A raczej, zgodnie ze słynną klasyfikacją ks. J. Tischnera, g... prawda.
– Nie zachorowaliśmy wam na złość. A gdy wmawiacie nam „positive thinking” czujemy się winni, że zachorowaliśmy – dodał, przytaczając przykład człowieka chorego na niedrożność jelit, który wmuszał w siebie jedzenie, choć mu to szkodziło. „Muszę jeść, bo Basia [żona] będzie smutna” – tłumaczył, nawiązując do wmuszania w chorych jedzenia. – Irytujące są pytania typu „Kiedy ksiądz z tego wyjdzie?”. Mam wtedy ochotę powiedzieć: „Mam do końca roku zawalony kalendarz, ale wiesz, w styczniu znajdę chwilę, i wtedy wyjdę...” Nie potrzebujemy „pocieszactwa”, raczej powiedzenia: „Nie bój się. Jakkolwiek będzie, będę z tobą”.
Ks. Jan apelował, by nigdy nie okłamywać chorych. Człowiekowi, który ma przerzuty do kości, nie mówić, że to chwilowe bóle. Poczuje się w końcu oszukany. Kapłan wspominał częste sytuacje, gdy rodzina chorej mówi: „Proszę księdza, proszę absolutnie nie mówić mamie, że ma nowotwór, ona załamie się”. Sama chora z kolei błaga: „Jestem śmiertelnie chora, ale oni nic nie wiedzą. Proszę im nie mówić...” Dopiero gdy nastąpi chwila szczerości, jest czas na poukładanie sobie życia, domknięcie pewnych rzeczy, spraw – cenny czas przed śmiercią.
Czy zawsze mówić choremu całą prawdę? – W nadzwyczajnych sytuacjach, gdy lekarz uzna, że pełne przekazanie prawdy mogłoby zaszkodzić pacjentowi, może powstrzymać się od przekazania całej prawdy – wyjaśniał ks. Jan, podkreślając, że chodzi o sytuacje wyjątkowe. – Winien wówczas przekazać pacjentowi tyle prawdy, ile on w danym momencie może unieść.
Zobacz także TUTAJ