Bieg Tropem Wilczym we Wrocławiu za nami. 300 uczestników oddało hołd o sportowym charakterze żołnierzom wyklętym. Niektórzy jednak mocno wyróżniali się w tłumie...
Z powodu ubioru uwagę przyciągał jeden z biegaczy. Jak się okazało, przyjechał aż z Ostrowa Wielkopolskiego, by wziąć udział we wrocławskim Biegu Tropem Wilczym.
- Próbowałem dostać się na listę startową w Ostrowie, Kaliszu oraz Pleszewie (woj. wielkopolskie), ale wszystkie miejsca w mojej okolicy rozeszły się jak świeże bułeczki. Nie mogłem odpuścić. Najbliżej, gdzie miałem jeszcze szansę pobiec, był Wrocław, więc bez wahania przyjechałem - opowiadał "Gościowi Wrocławskiemu" Witold Waliszewski.
58-latek był ubrany w strój żołnierza wyklętego, więc wyglądał inaczej niż pozostali biegacze. Dlaczego postanowił właśnie tak ubrany przebiec te symboliczne 1963 metry? Na pewno nie było mu wygodniej niż innym.
- Chciałem w ten sposób podkreślić autentyczność moich uczuć. Ja wiedziałem, że ludzie będą biec w sportowych ciuchach, ale mój strój, czyli mundur oraz broń są bardziej wiarygodne. Sportowe rzeczy przywiozłem, ale ostatecznie zostały w samochodzie - wyjaśniał pan Witold.
Za tym idzie jednak głębsze tłumaczenie. - To mój wysiłek w hołdzie bohaterom podziemia antykomunistycznego. Na pewno jest niewygodnie i ciężej, bo karabinek waży ok. 3 kilogramy, a i partyzancki mundur nie ułatwia biegania, ale cieszę się, że mogę w takiej inicjatywie uczestniczyć - powiedział mężczyzna. Strój antykomunistycznego partyzanta pożyczył od brata działającego w grupie rekonstrukcyjnej w Pleszewie.
Na co dzień Witold Waliszewski uprawia sport, więc te prawie 2 kilometry nie sprawiły mu kłopotu. Kończy z dobrymi czasami dystanse nawet po 10 kilometrów. Dzisiaj wystartował rekreacyjnie, a na metę wbiegł z karabinkiem na ramieniu i uśmiechem od ucha do ucha.
Na trasie wrocławskiego biegu można było zauważyć także młodych adeptów wojskowych w swoich mundurach, a także ludzi z elementami ubioru żołnierzy wyklętych.