Nie ma takiego zniewolenia, takiej choroby, takiego "syfu", z którego Jezus nie może cię wyrwać - twierdzi.
„Andrzej Sowa się nazywam. Jestem grzesznikiem…” „My też!!!” – przywitali gościa uczestnicy spotkania zorganizowanego przez wspólnotę Płomień Pański w parafii św. Rodziny we Wrocławiu. – Jak się cieszę, że jestem wśród grzeszników, złoczyńców, złodziei, kłamców zdzierców… Taki jest Kościół. Tacy jesteśmy – mówi A. Sowa zwany Kogutem. – Gdy miałem 16 lat i patrzyłem na księdza, który był pedofilem, i sąsiada, który molestował seksualnie swoje córki, gorszyłem się. Takie rzeczy wyprowadziły mnie z Kościoła… Myślałem, że jestem lepszy. Ale doświadczyłem, jak mogę upaść. A parę lat temu Jezus mi objawił, że kocha mnie, nas, bezwarunkowo, takimi, jacy jesteśmy. To szatan chce nas oddzielić od Jego miłości. Walka duchowa trwa.
Jej początki w życiu Koguta zaczęły się w dzieciństwie. – Jestem facetem, który startował z poziomu „– 1” – twierdzi. Rodzinę miał katolicką, ale.... – Tata chodził do kościoła, bo go mama ciągnęła. Niestety wykrzywił mój obraz Boga. To był człowiek, który nie okazywał uczuć. Stosował „zimny chów”. Moja babcia, świetna kobieta, uważam, że uratowała moje życie przez praktykę 9 pierwszych piątków miesiąca. Co miesiąc ciągnęła mnie do kościoła w piątki. Kiedy przerwaliśmy w okolicach szóstego, nie zraziła się – zaczęliśmy od nowa. Najważniejsza obietnica związana z 9 pierwszymi piątkami jest taka, że człowiek nie umrze niepojednany z Bogiem. I ja nie umarłem, gdy byłem z Nim niepojednany! Ale ta babcia, pobożna kobieta, też trochę wykrzywiła obraz Boga w moim sercu. Mówiła: „Andrzejku, jak będziesz niegrzeczny, to cię Bozia pokaraaa...
W jego parafii był obraz z Bogiem Ojcem jako starcem wyglądającym zza obłoków. – Wyobrażałem sobie, że tylko Mu baseballa brakuje. Jak będę niegrzeczny, to oberwę. Dopiero potem zrozumiałem, że jest inaczej. Jak pisze św. Faustyna: gdyby wszystkie grzechy utopić w Bożym Miłosierdziu, byłyby jak kropelka w oceanie. Takie Bóg ma serce! On chce, by grzesznik się nawrócił i miał życie w obfitości – mówi Kogut.
Podczas spotkania w parafii Świętej Rodziny we Wrocławiu Agata Combik /Foto Gość
Był chorowity i pełen kompleksów. Wstydził się dziewcząt, strasznie przeżywał fakt, że ma pryszcze. – Tymczasem na mojej drodze stanęli ludzie z gatunku „twardziele” – koledzy ze szkoły, którzy papierosy w kibelku palili, pornosiki oglądali, wulgaryzmami rzucali – wspomina. – Jeden z nich zwrócił na mnie uwagę, papierosem poczęstował. Czułem się dowartościowany. Zacząłem się z nimi zadawać. A to zapaliłem, a to ojcu dwie butelki wina ukradłem. Zacząłem sięgać po pornografię. Kiedy człowiek wchodzi w grzech, zapala się światełko – wyrzuty sumienia. Mi to światełko też migało, ale inne rzeczy były silniejsze. Tak się składało, że kiedy szedłem do spowiedzi, trafiałem zawsze na księdza, którego nie lubiłem. Po wyjściu z konfesjonału czułem się jeszcze bardziej parszywy niż przed wejściem. Zacząłem z czasem patrzeć na Kościół z perspektywy gnojownika – ten grzeszny i tamten, ja nie chcę w takiej grzesznej instytucji uczestniczyć. Przestałem chodzić do kościoła mając 16 lat. Powiedziałem Jezusowi „nie”. A On sam się nie wprasza. Bóg nie będzie cię gwałcił zbawieniem.
W szkole średniej Kogut miał kolegę, który palił marihuanę i cudowne rzeczy o tym zielsku opowiadał. Andrzej skosztował. Pół roku później miał już pół ogródka obsadzonego marihuaną – pod pretekstem, że pani z biologii kazała hodować na ocenę takie roślinki.
Kolejny etap w jego życiu wyznaczyła ideologia punkowa. – To był początek lat 80. Pierwszy mój kontakt z punkami to była kapela „SS-20”, późniejszy „Dezerter”. Stwierdziłem: Łał, chłopaki mówią o tym, co czuję! Stałem się punkowcem „no futurystą” – żyjącym hasłem „no future”, nie ma przyszłości. Dziś żyję „na full”, bo jutra może nie być. Całym sobą tak żyłem: irokez, wyćwiekowana skóra, glany. Na plecach na skórze miałem taki ambitny napis: „Ch… wam w d…!” – mówi. Przypadkiem przeczytał te słowa dyrektor szkoły Koguta. Chłopak musiał odejść z placówki. Jak wspomina, w ciągu 2 lat był zapisany chyba do wszystkich szkół w powiecie. Jednocześnie rósł jego „projekt na biologię”. Po 3 latach marihuana zdominowała jego życie. Był w niej zakochany. Kiedyś mama mu w końcu powiedziała, że jest narkomanem, że ona mu te wszystkie rzeczy wyrzuci. Doszło do wyzwisk, szarpaniny. Kogut był bliski… zabicia własnej matki krzesłem.
– Wtedy ojciec przeprowadził ze mną rozmowę wychowawczą. Stwierdził: albo się będziesz uczył, albo pracował, albo się wyprowadź. W sumie mi to odpowiadało. Uważałem, że nie da się z rodzicami żyć. Przychodziłem do domu pijany – matka miała problem, sikałem przez okno – miała problem, rzygałem – też miała problem. Dzielnicowy miał problem, że mu d…. na rynku pokazałem. Wszyscy mieli problem, tylko nie ja.