Siła spokoju, miłość do Kościoła, mądrość. Mowa o ks. infułacie Czai, który 16 lutego obchodzi 60-lecie kapłaństwa. Zanim dostojny jubilat przed laty przekroczył progi seminarium, wykazał się wielką determinacją. A pierwsze dni w "domu ziarna" spędził w infirmerii - choć wcale nie był chory.
Urodzony 10 lutego 1935 r. w diecezji Meaux we Francji, wychowany w diecezji tarnowskiej, właściwie odkąd pamięta myślał o kapłaństwie. Mama przyjęła ten wybór i całym sercem zaangażowała się we wspieranie syna, ojca wiele kosztowało wysiłku, by pogodzić się z faktem, że jego pierworodny podąża akurat tą drogą. Nie od razu jednak stanęła otworem przed pełnym zapału młodzieńcem.
– Zgłosiłem się w 1951 r., po maturze, do seminarium w Tarnowie i… usłyszałem, że nie mogę zostać przyjęty z powodu braku miejsc. Tak wielu zgłosiło się kandydatów – wspomina jubilat. – Powiedziano mi ponadto, że z powodu młodego wieku i tak musiałbym czekać do przyjęcia święceń jeszcze trzy lata po studiach (do święceń kapłańskich trzeba mieć co najmniej 24 lata), mógłbym więc na razie studiować na innym wydziale. Jednocześnie otrzymałem informację, że wolne miejsca znajdują się jeszcze w seminariach w Łodzi i Wrocławiu.
W domu, podczas małej narady rodzinnej z udziałem stryjka i stryjenki, odradzano Leonowi Wrocław – Dolny Śląsk miał wówczas sławę „dzikiego Zachodu”. Kandydat na księdza napisał do obu seminariów, ale to do Łodzi wysłał niezbędne dokumenty. – Tymczasem z Łodzi przyszła odpowiedź po 7 tygodniach – negatywna, a z Wrocławia nadeszła już po 2 tygodniach: „proszę przyjechać na rozmowę wstępną z dokumentami”. Było sporo zachodu, by je odzyskać. Gdy się udało L. Czaja wyruszył do Wrocławia na rozmowę z rektorem tutejszego seminarium ks. Józefem Marcinowskim. Rektor nie powiedział ani kategorycznie „nie” ani „tak”, ale stwierdził, że nie może sam podjąć decyzji ze względu na wiek kandydata.
– Napisał do mnie potem do domu, że podtrzymuje swoją propozycję odłożenia rozpoczęcia studiów na 2-3 lata… Na maniaków jednak nie ma lekarstwa, odpisałem więc, że dziękuję za radę, ale skoro ksiądz rektor mi wstępnie obiecał, to przyjadę – wspomina kapłan. – Odbiór listu potwierdził ks. Gawlik, zastępujący w czasie wakacji księdza rektora. Radził, by dostosować się do rady rektora. Ja jednak przyjechałem.
Okazało się, że i we Wrocławiu jest tłoczno. „Nie ma miejsca, może go w infirmerii położymy…?” – zaproponowała dyżurująca na portierni siostra Ludwika. I tak się stało. Kleryk rozpoczął swoją formację w infirmerii – by dopiero potem, po zwolnieniu się miejsca, zamieszkać z innymi.
Co ciekawe owa infirmeria raz jeszcze przewinęła się przez kapłańskie dzieje ks. Leona. – Jako neoprezbiter byłem przez 2 lata prefektem w seminarium – mówi. – Akurat rozpoczynała się pierwsza seria rekolekcji kapłańskich, które miał poprowadzić bp Karol Wojtyła. Zgłosiło się mnóstwo księży, wszystkie miejsca były zajęte. Bp Kominek przyszedł kilkanaście minut przed planowanym rozpoczęciem i mówi: „niech ksiądz poczeka na portierni, bp Wojtyła zawsze się spóźnia. Ja rozpocznę za niego nabożeństwo”. Zostałem więc na portierni. Za jakieś pół godziny widzę wchodzącego księdza – odzianego w pelerynę, jakby z sierści wielbłądziej, niczym św. Jan Chrzciciel. Mówi, że na rekolekcje przyjechał. „Zgłaszał się ksiądz?” – pytam. „Nie, nie zgłaszałem, a to było obowiązkowe?” „Może nie bezwzględnie, ale dziś mamy taką sytuację, że nie mamy ani jednego wolnego miejsca”. „Co się stało?” „Biskup Wojtyła przyjął zaproszenie, by odprawić rekolekcje, i efekt jest taki, że seminarium jest pełne”. „To co, muszę wrócić do siebie?” – mówi. A ja wtedy: „Księże, mamy w infirmerii wolne miejsce”. On: „Dobrze, mogę pójść do infirmerii”. „Czy mogę prosić o Księdza godność, żebyśmy zapisali?” „Karol Wojtyła jestem”.
Młodemu kapłanowi „odebrało mowę”. A wydarzenie to zostało zapamiętane. Młodszy brat ks. Leona Czai, wyświęcony na kapłana w Tarnowie już za pontyfikatu Jana Pawła II, na 10-lecie święceń pojechał z kolegami do Rzymu. Po Mszy św. odprawionej w kaplicy papieskiej każdy z przybyłych księży był przedstawiany papieżowi. „A ksiądz ma brata w seminarium we Wrocławiu?” – zapytał Jan Paweł II, gdy usłyszał nazwisko „Czaja”. „Tak”. „To niech go ksiądz pozdrowi i przypomni, że papieża nie chciał przyjąć w seminarium”.