W Sejmie nasz region reprezentuje 14 posłów. Niestety większość z nich powiedziała: "nie" projektowi ustawy o ochronie życia.
Tym razem wynik głosowania parlamentarzystów z Dolnego Śląska różnił się radykalnie od tego w Sejmie. Chodzi o projekt ustawy zgłoszony przez klub Solidarnej Polski, zakazujący aborcji ze względu na prawdopodobieństwo upośledzenia lub nieuleczalnej choroby zagrażającej życiu dziecka. Jest on nowelizacją obowiązującego prawa o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży. Inicjatorom projektu chodziło o wykreślenie zapisu, który pozwala na dokonanie aborcji, jeśli „badania prenatalne lub inne przesłanki medyczne wskazują na duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. Polscy parlamentarzyści podjęli decyzję o skierowaniu projektu do dalszych prac, jednak gdyby wynik głosowania zależał jedynie od posłów z naszego regionu, projekt wylądowałby w koszu. Z 14 parlamentarzystów aż 9 było za jego odrzuceniem, przy jednym wstrzymującym się i jednym nieobecnym w czasie głosowania.
Od poniedziałku staraliśmy się skontaktować z posłami, którzy powiedzieli: „nie” ochronie życia. Prośby kierowane do ich biur poselskich o wyjaśnienie przyczyn podjęcia takiej decyzji oraz telefony z pytaniami nie przyniosły pożądanych rezultatów. Za każdym razem okazywało się, że parlamentarzyści są nieuchwytni, zajęci, a pracownicy biur mają z nimi ograniczony kontakt. Jedynie Michał Jaros, który w interesującym nas głosowaniu wstrzymał się od głosu, przesłał nam krótkie wyjaśnienie (jego tekst w papierowym wydaniu GN).
Może jesteśmy naiwni, ale wydawało nam się, że jeśli poseł podnosi rękę za lub przeciw konkretnej ustawie, zna nie tylko jej treść, ale także argumenty, które przemawiają za jego decyzją. Nie ma obaw, by je wyrazić i wytłumaczyć swoje postępowanie. Gdyby było inaczej i realizował on jedynie linię wodza lub swojej partii, można zapytać, po co zatrudniać go w Sejmie. Jeśli na tym polega podejmowanie decyzji, powinniśmy po ostatnich wyborach zatrudnić: Tuska, Kaczyńskiego, Millera, Palikota i Pawlaka i uznać, że pierwszy ma 207 głosów, drugi – 157, kolejny dysponuje 27 głosami, czwarty – 40 i ostatni – 28. Niech się dogadują, a będzie taniej. Po co aż 460 etatów?
Obiecujemy, że w swej „naiwności” będziemy do sprawy wracać.
Jak głosowali dolnośląscy parlamentarzyści i który z posłów zagłosował inaczej niż większość jego klubu, można przeczytać w papierowym wydaniu "Gościa".
Po opublikowaniu tego tekstu otrzymaliśmy komentarz posła Grzegorza Schetyny, który twierdzi, że w Polsce od wielu lat obowiązuje kompromis dotyczący aborcji, zawarty pomiędzy całą ówczesną sceną polityczną od prawicy, przez centrum po lewicę, pomiędzy Kościołem i organizacjami społecznymi. "Trudno uwierzyć, że politycy Solidarnej Polski, najmniejszego klubu w Sejmie, chcieli czegoś innego niż zaistnienie i wywołanie burzy medialnej. Traktowanie sprawy aborcji jako sposobu na budowanie kapitału politycznego jest czymś czego nie można zaakceptować. Dlatego jestem za utrzymaniem kompromisu.” - napisał poseł.
Nie to, żebyśmy się czepiali, ale chyba najmniejszy klub nie oznacza, że nie może on wykazywać inicjatywy ustawodawczej i pozostaje mu jedynie ciche przytakiwanie większym i silniejszym. Poza tym słowo "kompromis" w kwestii tak podstawowej, jak ochrona życia wolimy wziąć w duży cudzysłów...