Kilkanaście „gorących punktów” w naszej diecezji. Ludzie, gdy je odkryją, ciągną tu jak ćmy do światła. Jakby chcieli się ogrzać. Strefy ciszy i intensywnej rozmowy – może trzeba ich dużo więcej?
Władysław, świeżo upieczony absolwent inżynierii sanitarnej, został kiedyś przez kolegę zabrany do Częstochowy. Miał naprawić usterkę w jakimś domu, jak się okazało należącym do zgromadzenia Małych Sióstr Jezusa. Po ślubie bywał tam ze swoją żoną, Ludmiłą. Gdy siostry zabrały ich kiedyś na adorację Najświętszego Sakramentu, „wpadli po uszy”. Zaczęli przyjeżdżać z Wrocławia do sióstr co miesiąc, by w ich malutkiej kaplicy móc nocą trwać na modlitwie „oko w oko” z Chrystusem. W końcu zapragnęli być z Nim już zawsze, pod jednym dachem. „Musicie kupić duży dom”– usłyszeli od pewnej zakonnicy, dziś kandydatki na ołtarze. Od tej chwili wiele się wydarzyło. Ludmiła i Władysław żyją wraz z innymi rodzinami na wrocławskich Karłowicach w Dużym Domu, wspólnocie (a zarazem budynku), która właśnie w tych dniach świętuje szczególny jubileusz. 20 lat temu, 21 listopada 1992 r., do kaplicy na poddaszu Dużego Domu wprowadzony został na stałe Najświętszy Sakrament. Trudno zliczyć godziny „przegadane” tu z Panem Jezusem, sprawy które tu miały swój początek...
Swój jubileusz obchodzi właśnie (dokładnie 8 grudnia) także inny wrocławski dom, którego sercem jest eucharystyczna adoracja – klasztor benedyktynek sakramentek, od 40 lat obecnych w stolicy Dolnego Śląska, z kaplicą gościnnie otwartą dla chętnych. A 1 grudnia do Wrocławia, do kościoła przy ul. św. Antoniego, przyjeżdża Gwiazda Kazachstanu – niezwykły ołtarz adoracji, przypominający pełną symboli księgę, misternie wypisaną kunsztem artysty. Szczególny splot eucharystycznych wydarzeń. Może to taki wrocławski znak czasu?
„Jestem osobą specyficznie praktykującą. Właściwie modlę się o łaskę wiary. Ale jestem tu prawie codziennie, bardzo lubię to miejsce” – mówiła latem pewna pani przed wejściem do kaplicy Najświętszego Sakramentu przy kościele na Kruczej we Wrocławiu. „Przychodzę tu do Przyjaciela” – uśmiecha się ciepło poważny pan pod podobną kaplicą przy kościele św. Bonifacego. W takich miejscach ludzie w ogóle stają się „cieplejsi”. Zagadnięci, po co przyszli, ożywiają się. Tu im dobrze. Nawet jeśli rozmowy z Panem Jezusem nie zawsze idą „gładko” – bo to czasem człowieka senność dopadnie albo pilne sprawy kołaczą się po głowie, drzwi co chwilę skrzypią niemiłosiernie, a tuż obok ktoś wyjątkowo głośnym szeptem wypowiada swoje modlitwy. A jednak, chwilka serdecznego spojrzenia w stronę rozświetlonej monstrancji, po prostu „stawia na nogi”.
Jak dobrze, gdy za drzwiami kościoła czeka choćby skrawek cichego miejsca i blask czerwonej lampki przy tabernakulum. Trochę przykro, kiedy te drzwi pozostają cały dzień zamknięte.