Jak się okazuje, tradycja w narodzie nie ginie. Styczeń to miesiąc, w którym wszelkiej maści muzycy z pierwszych stron gazet jak również zupełni amatorzy prezentują repertuar poświęcony Bożym narodzinom.
Ostatniej soboty przeżyłem delikatny szok. Po raz pierwszy w życiu nie mogłem wejść do wrocławskiej katedry podczas odbywającego się tam wydarzenia. I to wcale nie dlatego, że trwały tam liturgiczne obchody jakiejś uroczystości, ale ze względu na obecność Skaldów. Dinozaury polskiej muzyki rozrywkowej przyjechały na zaproszenie diecezjalnego Radia Rodzina i wrocławskich adwokatów, by zaprezentować swój świąteczny program pt.: „Moje Betlejem”. Nie jest to nowość, bo jeżdżą z nim po Polsce od 20 lat. Wcześniej, kilka razy zagrali ten repertuar w stolicy Dolnego Śląska. Mimo to, do katedry już na godzinę przed rozpoczęciem koncertu ciągnęły niezliczone tłumy.
W niedzielne popołudnie byłem natomiast w swoim kościele parafialnym na Psim Polu. Również na koncercie. Zespoły oczywiście nie tak znane jak Skaldowie, ale repertuar tematycznie identyczny. Kolędy i pastorałki w wykonaniu chóru parafialnego, zespołu dziecięcego, miejscowego zespołu wokalnego oraz gości z orkiestry dętej z Pasikurowic wybrzmiały przecież na chwałę Bożą. Niby zupełnie inna skala, a jednak wiele podobieństw. Zarówno jeden jak i drugi koncert zgromadził wielu chętnych słuchaczy i był prowokacją do wspólnego śpiewania. Dodajmy, że udaną.
„Kolędy – lepiej śpiewać niż słuchać, lepiej razem niż samemu” – takie hasło przyświecało w ostatni weekend każdemu z Orszaków Trzech Króli. Dobrze, że ta idea jest promowana i jeszcze lepiej, że Dolnoślązacy chętnie przekładają ją na życie. Do końca okresu kolędowego pozostały jeszcze prawie 4 tygodnie. Przed nami wiele okazji do włączenia się we wspólne śpiewanie. I nie należy się zastanawiać, co będzie jak mnie ktoś usłyszy, tylko radować się pięknem muzyki i Bożym Narodzeniem. Zachęcam jako redaktor GN i muzyk (choć amator).