Koń to przeżytek

„Oj tam wasza mechanizacja” – mówił z przekąsem Kazimierz Pawlak w słynnej trylogii Sylwestra Chęcińskiego. Można się śmiać, oglądając film o perypetiach rodzin zza Buga. Gorzej, gdy sprawa dzieje się w XXI w. i chodzi o nasze zdrowie.

Historia dzieje się na naszych oczach – mówili lekarze w całym kraju, gdy chirurdzy Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego we Wrocławiu, kilka dni temu, dokonali pierwszej w Polsce operacji pobrania nerki do przeszczepu od żywego dawcy, przy zastosowaniu robota da Vinci. Skoro „historia” – to media musiały być blisko. Informację przekazały największe stacje telewizyjne i radiowe oraz większość gazet i portali. „Ochom” i „achom” nie było końca, tym bardziej że operacja zakończyła się sukcesem. Robot – jak się okazuje – może wiele. Niestety jest bezsilny wobec urzędników.

Było o nim głośno, od kiedy tylko pojawił się we wrocławskim szpitalu przy ul. Kamieńskiego w grudniu 2010 r. Z jednej strony słyszeliśmy o jego możliwościach: mniejszy ból pooperacyjny, mniejsza utrata krwi, mniejsze blizny i szybsza rekonwalescencja. Żeby nie być gołosłownym: w przypadku ostatniej wrocławskiej operacji u pacjentki, od której pobierano nerkę, wykonano jedynie 4 otwory 8 mm oraz jeden 12 mm, podczas gdy ten sam zabieg metodą tradycyjną wymagałby rozcięcia długości ok. 15 cm. Pacjentka najprawdopodobniej jutro opuści szpital, a w najbliższym czasie będzie mogła wrócić do pracy. Z drugiej strony szum wokół robota wywołują informacje, iż Narodowy Fundusz Zdrowia nie refunduje operacji wykonanych przy jego użyciu. Te, które udało się z powodzeniem przeprowadzić we wrocławskim szpitalu, odbyły się tylko dzięki grantom naukowym oraz pieniądzom sponsorów.

Urzędnicy zdają się być głusi, że na całym świecie działa ok. 2 tys. takich robotów i że Europa już dawno pozostawiła nas w tym względzie daleko z tyłu. O ile nie dziwi, że Włosi i Niemcy mają ich ok. 50 (chociaż w słynnym wystąpieniu premiera te kraje, niczym czerwone morze, otaczały jedną zieloną wyspę), to wobec jednej sztuki (tej wrocławskiej) dziwnie wygląda statystyka, wskazująca, że w Czechach robotów jest 10, a w Rumunii 9.

„Obiektywnie patrząc, koń to przeżytek” – mówił we wspomnianym filmie „Nie ma mocnych” mąż Ani Pawlak (swoją drogą doskonała rola Anny Dymnej), a widząc konsternację w oczach jej dziadka, dodał: „I tak orzecie traktorem” i przekonywał, że „trzeba ekonomicznie główkować”. Jaka szkoda, że w Ministerstwie Zdrowia nie ma takiego doradcy, który przynajmniej zasiałby wątpliwość w duszach urzędników, że w XXI w. koń… upssss… to znaczy przysłowiowy skalpel to przeżytek. Za konia także dziś można wziąć jeszcze całą czapkę pieniędzy.  


 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..