Niczemu nie są winne, ale trafiły do domu dziecka, gdzie oczekują na nowych rodziców. Są zdane na łaskę lub niełaskę przyjęcia do nowej rodziny. Szanse na to nie są równe.
Smutno mi się zrobiło, gdy wszedłem do gabinetu pani dyrektor Archidiecezjalnej Poradni Adopcyjnej Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego we Wrocławiu. Dlaczego? Na biurku, półkach i podłodze leżało kilkadziesiąt zestawów dokumentów. Każda kupka dotyczyła innej osoby – dziecka, które nie doczekało się, by z domu dziecka zabrała go nowa rodzina. Co teraz? Dalsze poszukiwania w innych miastach w Polsce. A co, jeśli nie znajdzie się małżeństwo chcące pokochać i wychować? Kwalifikacja do adopcji zagranicznej (o czym w aktualnym numerze wrocławskiego GN) lub kolejne lata w bidulu. Zwłaszcza ostatnia opcja to przykra sprawa.
Poradnia i Ośrodek działają od lutego 1993 r., czyli pełne 20 lat. W tym czasie nowych rodziców znalazły setki dzieci. Szkoda, że nie mogę napisać, że wszystkie. Jakie są kryteria, że jedni trafiają do adopcji, a inni nie? Pracujący tam pedagodzy zauważają, że największe szanse mają dzieci małe, które jeszcze nie chodzą do szkoły. Im starsze, tym jest trudniej. Oczywiście każdy przypadek rozpatruje się indywidualnie i niczego nigdy się nie wyklucza, ale statystyki są bezlitosne. W sumie to żadna niespodzianka. Logiczne – przyszli rodzice chcą mieć całkowity wpływ na wychowanie przysposobionych dzieci. A te starsze? Za dużo wiedzą, za dużo niewygodnych pytań mogą zadawać... Jest jeszcze jedna „kategoria”. Wśród maluchów zdarzają się dzieci chore lub niepełnosprawne. Tym jest chyba najtrudniej. Trzeba się zgodzić, że opieka nad nimi wymaga szczególnego poświęcenia.
To właśnie karty tych wszystkich dzieci widziałem na podłodze w dyrektorskim gabinecie. Naszła mnie wtedy jeszcze jedna refleksja. Jak do tej sprawy podeszłyby te same pary, gdyby urodziło im się dziecko niepełnosprawne, chore czy w przyszłości zadające zbyt dużo niewygodnych pytań? Każdy może sobie odpowiedzieć na te pytania samodzielnie. Pracownicy Ośrodka podkreślają, że często podczas szkoleń muszą zmienić podejście małżeństw do dzieci. Przekonują, iż rodzicielstwo nie jest tylko spełnieniem swojej potrzeby, ale również otwarciem się na potrzeby adoptowanych. To złota myśl, która powinna przyświecać wszystkim planującym stworzyć rodzinę.
Ten komentarz nikogo nie ocenia. Ma tylko sprowokować do skierowania myśli w kierunku dzieci opuszczonych. Nie należy ich postrzegać jako wiecznie smutne, załzawione i zamknięte w sobie osoby. To są pełne radości maluchy i młodzież. Brak im tylko mamy i taty.