Czy na spotkaniu charyzmatycznych wspólnot mógłby zagościć chorał gregoriański lub Bach, a sympozjum na Papieskim Wydziale Teologicznym mogłaby zwieńczyć ewangelizacyjna wyprawa na rynek lub radosny taniec uwielbienia?
Obrazy z ostatniego tygodnia, z wrocławskiego Kongresu Ewangelizacyjnego i Jarmarku Cudów: modlitwa uwielbienia na Ostrowie Tumskim – wzniesione ręce, rozkołysane sylwetki, radosne okrzyki i szum głosów spontanicznie wypowiadających słowa miłości, dziękczynienia. Ogień, żar i siła wspólnoty. Kilka dni później w tym samym kościele wyprostowani jak struna chórzyści w garniturach i lśniących bielą koszulach cicho ustawiają się w równe rzędy. Zaczyna się koncert. Jest inaczej, ale i trochę podobnie – ogień, uwielbienie, wspólnota. Otwarte niebo – o którym pisał kard. J. Ratzinger, wspominając muzykę Mozarta.
Jak jest "lepiej"? Czy w ogóle można tak pytać? Lepiej organizować naukowe debaty dotyczące problemów wiary i życia czy może wychodzić z taką dyskusją na ulice, zagadując przechodniów na rynku, głosząc Ewangelię przez żywiołowy taniec, śpiew, pantomimę? Uwielbiać Boga w milczeniu czy wychwalać Go głośną pieśnią i pląsami? Lepiej zgłębiać dzieła doktorów Kościoła z minionych wieków czy słuchać konferencji współczesnych charyzmatyków? Uczyć się muzyki gospel czy chorału gregoriańskiego? Przygotowywać ewangelizacyjne komiksy, graffiti i filmiki czy naukowe rozprawy?
Można powiedzieć: to są „rzeczy” należące do różnych porządków. Nie ma sensu tak stawiać sprawy – albo, albo. Warto zadbać o "i" – o wierność tradycji i o otwartość na "nowe", o przestrzeń rozumu i o przestrzeń serca, o radosną żywiołowość i o ciszę. Tyle tylko że... łatwo się mówi, a człowiek ma przecież określoną ilość czasu, sił, podzielność uwagi, zdolność percepcji... Jak ogarnąć zdumiewające bogactwo Kościoła? Może różne jego wymiary dałoby się jakoś zbliżyć do siebie? Czy na modlitwie uwielbienia charyzmatycznych wspólnot mógłby zagościć chorał gregoriański lub Bach, a poważne teologiczne sympozjum na Papieskim Wydziale Teologicznym mogłaby zwieńczyć ewangelizacyjna wyprawa na rynek lub radosny taniec uwielbienia? A może warto byłoby jednocześnie należeć do Odnowy w Duchu Świętym i np. Bractwa Dobrej Śmierci o tradycji sięgającej kilku wieków wstecz?
Czy takie mieszanie różnych „światów” w Kościele miałoby sens? Zapewne wystarczy jedność w sprawach kluczowych, przy szacunku dla całej różnorodności form pobożności i pomysłów na ewangelizację. Chyba warto jednak czasem, stojąc przy „skarbcu Kościoła”, zaczerpnąć i z tego, co na pierwszy rzut oka nie współgra z moją osobowością, upodobaniem czy choćby gustem muzycznym. Żeby nie "skostnieć", nie zamknąć się w sobie... Tegoroczny Jarmark Cudów uczy również i tego: podejścia do nieznanych mi dotąd "straganów".