Śledziliśmy z zapartym tchem, co się stanie. W zimowym krajobrazie, z siatką drobnych bezlistnych gałązek i ośnieżonymi dachami, czaił się nieuchronny dramat. Za oknem ponad 30-stopniowy upał, a tu lód trzeszczy pod nogami łyżwiarzy.
Animowany film Dobromiła Noska „ożywiający” obraz Pietera Bruegla przykuwał uwagę. Jadwiga Jasińska-Sadura, prowadząca we wrocławskim Muzeum Narodowym spotkanie poświęcone Brueglom, których prace można akurat oglądać kawałek dalej na wystawie w Muzeum Miejskim, chwilę wcześniej prezentowała słynny zimowy pejzaż (jedna z jego kopii na stałe znajduje się właśnie w Muzeum Narodowym). Choć trwa na nim wesoła zabawa na ślizgawce, drobne znaki wskazują, że lód jest cienki i zbliża się niebezpieczeństwo. A niepozorna pułapka na ptaki, czekająca obok na zwabione karmą łakomczuchy, przypomina dodatkowo o kruchości życia. Na filmie pułapka w końcu opada, a lód załamuje się pod stopami lekkomyślnych łyżwiarzy...
O bogactwie znaczeń wpisanych w malowidła flamandzkich mistrzów wiele już napisano. A przecież wciąż kryją tajemnice. W naręczach kwiatów, z fikuśnymi tulipanami, liliami, różami, zapisane są myśli o przemijaniu i potrzebie dbałości o duszę – o czym przypominają ponoć barwne motyle. Każdy z setek płatków i listków został w naturze zaobserwowany i „przekontemplowany”, żaden refleks światła na naczyniu czy klejnocie nie jest przypadkowy, w drobnych przedmiotach kryją się zakodowane symbole, przysłowia czy aluzje do bieżących wydarzeń, każda z tłumu postaci ma własną osobowość, a dalekie góry, wijące się rzeki i stare zamki przekonują: tu się toczy wielka opowieść.
Jest w nas współcześnie jakaś tęsknota za takim przekazem: obrazami malowanymi nie w jeden czy dwa wieczory, kunsztownie prowadzonymi historiami, w które aż się chce zagłębić, detalami, które ktoś nosił w sercu i głowie długie miesiące, zanim je przelał na płótno czy papier. Do łask powraca rękodzieło (patrz ostatnia Noc Galerii Nadodrza), a w miejsce fast foodu popularny staje się tzw. slow food – starannie, nie „taśmowo” przygotowywana żywność, którą można bez pośpiechu się delektować.
Ciekawe, czy coś takiego możliwe jest w mediach... Żeby tak popatrzeć na świat spokojnie, bez dzikiego pędu, pochylić się uważnie nad każdym słowem, przemyśleć i przemodlić to, co się przekazuje – bez nerwowych spojrzeń na zegarek. Wyłowić z gąszczu spraw tylko to, co warte uwagi... Może – oprócz superszybkich agencji informacyjnych, portali i dzienników – przyjdzie moda na gazety... ręcznie kaligrafowane albo na „slow newsy”, które miały czas, by dojrzeć, jak owoce i kwiaty na obrazach Brueglów?