Dawno nie miałem okazji być w okolicach wrocławskiego Ratusza wieczorową porą. Jak już się pojawiłem, to trochę mnie zamurowało.
Spotkanie z kolegami miało konkretny powód. Urodziny. Jubilat zaprosił nas, kilku chłopaków, na piwo. Miło było się zobaczyć w takim gronie. Dodam, że znamy się z jednej parafii. Wszyscy byliśmy ministrantami, a niektórzy wciąż służą przy ołtarzu. Każdy z nas założył już własną rodzinę i mamy dzieci. Jest więc o kim i o czym rozmawiać.
Był to środek tygodnia. Wiedząc, że kolejnego dnia o poranku musimy iść do pracy, skończyliśmy nasze spotkanie dość wcześnie. Zanim się jednak ostatecznie rozeszliśmy padł pomysł, by zjeść coś niezdrowego (sic!) w McDonald'sie. Tuż obok restauracji zaczepiła nas młoda dziewczyna. Kręcąc różowym parasolem, spoglądała na nas zalotnie. – Cześć. Zapraszam was do naszego klubu ze striptizem. Nie będziecie żałować – powiedziała. Jeden z moich znajomych postanowił zareagować. – Mam żonę. Nie potrzebuję takich miejsc – odpowiedział. Dziewczyna, niczym niezrażona, wypaliła: – Żona jest tylko jedna, a tutaj jest dużo superdziewczyn, będą...
Odważna. Kolega popatrzył na nią z politowaniem i zaproponował, by poszukała sobie innego zajęcia, bo nie wypada, by takie rzeczy proponowała kobieta, przyszła matka i żona. W odpowiedzi usłyszał, że to, co robi, sprawia jej satysfakcję. Przerażające.
Co na to inni zaczepiani faceci? Nie wiem, czy chcę to wiedzieć. Przypuszczam jednak, że takie natarczywe nagabywanie przynosi pewne rezultaty. Szkoda, że urzędnicy miejscy pozwolili na taką działalność w najbardziej reprezentacyjnej części Wrocławia, tuż przy restauracji, którą odwiedzają również dzieci i młodzież. Trzeba pamiętać, że erotyczna propaganda działa przede wszystkim na młodych.
Apeluję więc do tych, którzy podejmują decyzje o wynajmie pomieszczeń w tak szczególnej przestrzeni, jaką jest wrocławski rynek, o rozwagę. Moje i moich znajomych zniesmaczenie jest niczym w porównaniu z deprawacją nie tylko młodego pokolenia, ale i mieszkańców miasta oraz turystów.