Krzysztof Rutkowski przedstawił dziś we Wrocławiu dziennikarzom kobietę, która twierdzi, że jest matką dziecka zmarłego przed rokiem kapłana. Na konferencji padło bardzo dużo słów, jednak nie odbiegała ona od stylu, do jakiego detektyw zdążył nas przyzwyczaić.
Zanim głos zabrała sama zainteresowana – Wiesława Dargiewicz, która przekonywała, że początkowo chciała sprawę załatwić bez rozgłosu, jednak poprosiła o pomoc Krzysztofa Rutkowskiego, ponieważ pogubiła się, jest dręczona, a w związku z tym potrzebuje ochrony – mówił detektyw. – Pani Wiesława powie, jak wyglądała sytuacja, opowie tę historię i odniesie się do tego, co dzieje się dzisiaj – jaki stosunek do tego ma Kościół, jak również rodzina księdza profesora, osoby bardzo szanowanej i znanej na terenie Dolnego Śląska i Wrocławia, co może dla wielu zburzyć ogólną ocenę księży i Kościoła – mówił Rutkowski, kontynuując swoją wypowiedź na temat pedofilii czy homoseksualizmu w Kościele. Następnie opowiadał o swoich działaniach na Podlasiu związanych z niemoralnymi działaniami osoby duchownej, sugerując, że homoseksualne skłonności kapłana mogły przenosić się na zachowania molestowania nieletnich, ponieważ pracował on z ubogimi dziećmi. Po czym przeszedł ponownie do tematu konferencji: – Kuria biskupia we Wrocławiu ma dziwny stosunek do tej sprawy. Na początku starali się pani pomóc. Później zaczęli jakby wypierać się – tłumaczył Rutkowski, dodając, iż będzie dążył do tego, by przeprowadzić ekshumację zwłok i pobrać materiał do badań DNA, a w konsekwencji ustalić, że kapłan był ojcem dziecka.
Tradycyjnie konferencji towarzyszył zamaskowany człowiek z Rutkowski Patrol Antoni Bielawski /GN W końcu głos zabrała kobieta: – 30 sierpnia 2012 r. po tragicznej śmierci profesora zebrałam się na odwagę. Pojechałam do arcybiskupa z pismem, prosząc o pomoc – mówiła pani Wiesława. – Pani przeczyta to pismo – wtrącił Rutkowski. Dziennikarze poznali treść pisma, które zostało przedstawione abp. Marianowi Gołębiewskiemu. Kobieta pisała w nim, że osiem lat żyła w związku z ks. prof. Waldemarem Irkiem, a 11 stycznia 2010 r. przyszedł na świat ich syn. Informowała metropolitę, iż m.in. jest zmuszona do złożenia sprawy w sądzie rodzinnym o stwierdzenie ojcostwa na podstawie badań DNA i prosiła o zabezpieczenie rzeczy osobistych księdza profesora. Tłumaczyła, że arcybiskup polecił jej złożenie sprawy w sądzie, dodając, że gdyby przyszła za życia kapłana, miałby więcej możliwości pomocy. Dodał także, iż mieszkanie jest własnością kurialną.
– Czy to nie jest demagogia i zakłamanie? – komentował Rutkowski, dodając, iż nie jest osobą, która atakuje Kościół, a następnie podniesionym głosem mówił, że konferencja miała na celu obudzenie skostniałego systemu i arcybiskupa, a majątek pozostawiony przez kapłana powinien być przekazany jego synowi. Później było i o celibacie, nad którym Kościół powinien się zastanowić, i o tym, że żona człowieka, który popełnił samobójstwo przez księdza, usłyszała od sekretarza kurii, iż nie jest godna z nim rozmawiać, bo zwróciła się do niego per „pan”, i o tym, co powinno znaleźć się w prasie branżowej – jak określił Krzysztof Rutkowski „Gościa Niedzielnego” – a także raz jeszcze o pedofilii.
Na pytanie dziennikarzy, dlaczego kobieta po roku zdecydowała się tak upublicznić sprawę, ona sama odpowiedziała: – Kiedy składałam pismo do arcybiskupa, moim życzeniem było, by sprawa została rozwiązana w ciszy i spokoju, za zamkniętymi drzwiami. To było nasze jedyne spotkanie i zostałam wyproszona stamtąd. Rutkowski wtrącił: – Jeśli pani idzie i puka do drzwi i prosi: „Pomóżcie mi, bo zostałam z małym dzieckiem, a jest to dziecko profesora”, a ktoś mówi: „Wynoś się! Nie chcemy z Tobą rozmawiać"... Dziennikarze dopytywali o to, jak wyglądało spotkanie z metropolitą. Okazało się, że pani Wiesława została jednak przez niego przyjęta. Przeczytał jej pismo i wskazał, w jaki sposób może poprowadzić dalej sprawę. O słowach „Wynoś się” mowy nie ma…
Później okazało się, że jednym z celów upublicznienia sprawy jest fakt, iż toczący się w sądzie proces o ustalenie ojcostwa i nabycie spadku utknął i od roku nic się nie dzieje. – Każda sprawa, która zaczyna mieć charakter medialny, zaczyna mieć charakter zainteresowania się osób, które powinny odnieść się do tego problemu w sposób czysto merytoryczny – tłumaczył detektyw. Podał także przykład:
Kiedy w dalszej części konferencji K. Rutkowski opowiadał o nękaniu zainteresowanej anonimowymi SMS-ami, zwrócił uwagę, iż prowadził już sprawy dotyczące Kościoła, gdzie dochodziło do nękania jednej osoby duchownej przez inną. – Tylko dlatego, że w Kościele jest tzw. instytucja następcy wypisanego. W momencie, kiedy ktoś jest proboszczem, na jego miejsce na liście jest już następny proboszcz, w przypadku śmierci lub jakichkolwiek innych sytuacji życiowych. Ludzie znają te listy i to jest też główną przyczyną konfliktów wewnątrzkościelnych i odnoszenia się jednego do drugiego w sposób agresywny i arogancki – mówił niczym autorytet w sprawach kościelnych uregulowań. Kiedy dziennikarz „Gościa” zapytał o normy prawne mówiące o rzekomo istniejącej instytucji, detektyw przyznał, że nie zna prawa kanonicznego, ale ma informacje od jednego z biskupów, dodając, iż nasz dziennikarz nie jest najwyraźniej tak blisko księży, z którymi na ten temat rozmawia. Trudno się nie uśmiechnąć, bo dziennikarz był akurat osobą duchowną… Żeby jednak być pewnym, zapytał się o „instytucję następcy wypisanego” kanclerza wrocławskiej kurii, prawnika. Okazało się, że takowa nie istnieje.
Na konferencji była obecna rodzina księdza profesora, która została wyproszona przez detektywa Rutkowskiego:
Na zakończenie detektyw dodał: – Doprowadzimy do tego, że udowodnimy, że ksiądz profesor jest ojcem dziecka.
W rozmowie z GN rzecznik wrocławskiej kurii ks. dr Stanisław Jóźwiak przyznał, że zaraz po śmierci księdza profesora do ówczesnego metropolity abp. Mariana Gołębiewskiego zgłosiła się kobieta, twierdząc, iż żyła w związku ze zmarłym kapłanem i jest matka jego dziecka. – Ksiądz arcybiskup zrobił to, co w danym momencie mógł zrobić: wskazał kroki, które należy podjąć, by właściwie rozwiązać tę sprawę – mówi ks. S. Jóźwiak. – Gdyby pani Wiesława zgłosiła się do metropolity kiedy żył kapłan, można było przeprowadzić postępowanie kanoniczne, dając możliwość wypowiedzenia się samemu zainteresowanemu. Po śmierci wszelkie sprawy, szczególnie związane ze spadkiem, który zgodnie z prawem cywilnym dziedziczy rodzina lub osoby wskazane w testamencie, a nie kuria czy instytucje kościelne, mogą być realizowane po ustaleniu ojcostwa – dodaje rzecznik.
Właściwie – jak stwierdziliśmy – detektyw przyzwyczaił nas już do pewnego stylu zwoływanych przez siebie konferencji prasowych. Żal tylko, że tym razem show został przygotowany na czyimś grobie, chociaż to także nie pierwszy raz...