Wychowała trzy córki. Ma sześcioro wnucząt, pięciu prawnuków i czworo praprawnuków. Stefania Mysiura kończy 106 lat. Jest pensjonariuszką domu prowadzonego przez boromeuszki.
Od dzieciństwa pracowałam, przede wszystkim na polu – odpowiada, zapytana o receptę na długowieczność. – Posiłki jedliśmy na dworze. Jadłam wszystko i dziś też nie wybrzydzam – jem, co mi podadzą. Ludzie mówią: „Tego nie będę jadł, tamtego nie”. U nas tak nie było. Urodzona 12 grudnia 1907 r. wrocławianka ze szczegółami opowiada o swojej pracy w młodości i o… szmuglu, którego dokonywali Polacy i Niemcy. – Mieszkaliśmy przy rzece Prosna, która wówczas stanowiła granicę. Nie wolno było przechodzić, bo żołnierze pilnowali – wspomina. – Gdy w domu zabiło się świnię, a miałam wtedy może 11 lat, rodzice owinęli mnie słoniną, nałożyli długą koszulę i tak przygotowana musiałam przenieść to na drugi brzeg. Wiedzieliśmy gdzie woda nie była głęboka, i nosiliśmy jajka, kiełbasy. Jaki to był handel! – dodaje. W wieku 23 lat wyszła za mąż. Od tego czasu prowadziła dom, wychowywała dzieci i pracowała na roli. Kilka lat temu złamała nogę i wówczas trafiła do zakładu sióstr boromeuszek. Dziś jest już po rehabilitacji i chodzi sama. Nie używa aparatu słuchowego i bardzo lubi czytać. – To mi zostało z czasów młodości. Uwielbiałam książki – mówi. Siostry opowiadają, że był czas, gdy zaczynała tracić słuch. – Pamiętam, że modliłyśmy się wtedy Koronką do Bożego Miłosierdzia, a pani Stefania trąciła mnie w ramię i mówi: „Coś oszukujecie, bo niemożliwe, żebyście tak szybko mówili „Zdrowaś, Maryjo” – wspomina s. Berenike.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.