Podczas Akademickiej Drogi Krzyżowej przyglądałem się temu, co dzieje się wokół tych, którzy byli wpatrzeni w Chrystusowy krzyż...
Chyba po raz pierwszy tak samo dokładnie jak wydarzenia "wewnątrz" grupy rozmodlonych uczestników Drogi Krzyżowej, podglądałem reakcje tych, którzy zobaczyli nadchodzący tłum ludzi. Nie wszyscy zauważali krzyż, więc podchodzili do asystujących nam strażników miejskich czy policjantów z prośbą o szczegóły. Potem fotka i kolejna atrakcja turystyczno-krajoznawcza zaliczona.
Rynek wrocławski ma jednak to do siebie, że niezależnie od pory roku i, co dla niektórych zupełnie nieistotne, okresu liturgicznego, pełny jest przede wszystkim imprezowiczów, zwłaszcza w weekendy, od piątku począwszy. Modlitwa nie zrobiła żadnego wrażenia na wielu, ale widziałem co najmniej kilkadziesiąt osób, dla których byliśmy chyba... wyrzutem sumienia. Szybkie spojrzenie, spuszczona głowa i przyśpieszony krok. Byle tylko nie widzieć, nie słyszeć, a najlepiej jeszcze się trochę z tych dziwolągów z kosmosu pośmiać.
Ciekawe jak wielu jest takich, którzy w swoich rodzinnych domach są zaangażowanymi chrześcijanami, a w "dalekim" Wrocławiu mogą popuścić wodze i ruszyć na podbój klubów i dyskotek. Wierzę mocno, że znak jakim była Akademicka Droga Krzyżowa dał im choć przez chwilę do myślenia.
Te obserwacje to również wyzwanie dla nas wszystkich. Nic tak nie przyciąga do Boga, jak świadectwo własnej wiary. Czy daję je wszędzie, gdzie jestem, wypełniając w ten sposób posłannictwo Boże? Refleksja w sam raz na Wielki Tydzień... do przemodlenia również.