Serce Kamila przestało bić. We wtorek przy ul. Traugutta we Wrocławiu wciąż jednak czuwała młodzież. Zgromadzili się pod szpitalem im. T. Marciniaka we Wrocławiu kilka dni wcześniej - wyrażając sprzeciw wobec zamiaru odłączenia ich kolegi od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe.
Tragedia wydarzyła się w nocy ze środy na czwartek (z 9 na 10 lipca). Auto, którym jechał jako pasażer 17-letni Kamil Wolański, uległo wypadkowi. Lekarze stwierdzili tzw. śmierć mózgową; zapadła decyzja o odłączeniu chłopaka od aparatury podtrzymującej funkcje życiowe i wykorzystaniu jego organów do transplantacji. Matka chłopca kategorycznie sprzeciwiła się temu. I ona i jego przyjaciele byli od początku przekonani, że decyzja ta została podjęta pochopnie i że istniała szansa na wybudzenie Kamila. Dyrekcja szpitala przekonywała, że zostały zachowane wszystkie procedury i nie było miejsca na pomyłkę – tzw. śmierć mózgowa chłopca nastąpiła.
Magda i Olek (w środku) z przyjaciółmi wierzą, że Kamil może wrócić do zdrowia Agata Combik /Foto Gość W poniedziałek koledzy Kamila byli pełni nadziei: – Znałam osobiście Kamila; chodziłam z nim przez 3 lata do jednej klasy w podstawówce; potem byliśmy razem na praktykach – mówiła Magda, która o wypadku i akcji pod szpitalem dowiedziała się z Facebooka. – Wierzymy, że nasza obecność tu może przyczynić się do powrotu do zdrowia naszego kolegi.
– Wiele osób, które tu są, nie znało go, ale przyszli, chcą powstrzymać lekarzy od podjęcia nieodwracalnych decyzji. To taki gest solidarności – dodawał Olek. – Będziemy tu siedzieć, dopóki on z tego nie wyjdzie. Jesteśmy przekonani, że wyjdzie. Nie ma innej opcji.
Chłopak nie został odłączony od aparatury, w nocy z poniedziałku na wtorek jego serce przestało jednak bić. Jego koledzy trwali dalej pod szpitalem. Niektórzy zapowiedzieli walkę o zmianę przepisów - by łatwiej było podejmować próbę ratunku ludzi znajdujących się w takim stanie, jak Kamil.