Życie studenta można opowiedzieć w anegdotach i dowcipach. Rodzą się one także w czasie, dla wielu wciąż nietypowej, wizyty duszpasterskiej w akademikach.
Biały obrus, dwie świeczki, krzyżyk na środku, czasem jeszcze Pismo Święte – wtedy wiadomo, że ksiądz chodzi po kolędzie. Ale nie we wrocławskich domach studenckich. Tutaj, często bez śnieżnobiałego nakrycia stołu, stawia się na rozmowę, poznanie i zaproszenie. – Zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni w przypadku akademika „Kredki”, bo w tym roku przyjęła nas rekordowa liczba ludzi – mówi ks. Stanisław Orzechowski, popularny „Orzech”. – W mojej ocenie wpuszcza się nas do ok. 60 proc. wszystkich pokojów studenckich. Z roku na rok minimalnie mniej – ocenia o. Mariusz Simonicz, redemptorysta pracujący na Wittigowie przy akademikach zwanych „Tekami”. Wrażenia kapłanów chodzących po kolędzie u studentów bywają różne. – Trafiamy do osób raczej zdecydowanych i świadomych. Wiedzą, czego oczekują od naszej wizyty – opowiada „Orzech”. – Wielu na co dzień nie ma styczności z Kościołem, nie praktykują wiary, a kolęda pełni rolę jedynie tradycji – dodaje o. Mariusz. Społeczność akademicka tworzy specyficzną mieszankę różnych kultur, światopoglądów, obyczajów i różnych wartości wyniesionych z domu. – Kolędę określiłbym jako spotkanie świadków i ich świadectw, a nie jakieś uporczywe nawracanie czy moralizowanie – stwierdza o. Piotr Benza z DA „Wawrzyny”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.