W Klubie Muzyki i Literatury na wernisażu wystawy „Żołnierze Niezłomni w portretach Pawła Jaszczuka” gościł Krzysztof Szwagrzyk. Opowiedział m.in. o hańbiących metodach grzebania przez władze PRL ofiar reżimu stalinowskiego oraz przedstawił sylwetki Niezłomnych.
Prelegent pokazał zgromadzonym wiele fotografii archiwalnych oraz tych, które dotychczas nie ujrzały światła dziennego. W międzyczasie przedstawiał niezwykle wyrachowane metody likwidowania po II wojnie światowej żołnierzy drugiej konspiracji przez władze komunistyczne. Wielu przecierało oczy i nie dowierzało, słysząc sposoby, jakie stosowały władze PRL, aby zamaskować miejsca pochówku ofiar okresu stalinowskiego.
– Skrupulatnie dokumentowano całe zamordowane grupy i pojedynczych żołnierzy, których ustawiano po śmierci do wyraźnego, pozowanego zdjęcia, aby wiedzieć, kogo już zlikwidowano, a kogo trzeba jeszcze dopaść – mówił prof. Krzysztof Szwagrzyk.
Historyk IPN-u, który od lat kieruje pracami ekshumacyjnymi w kilku miastach, zajmując się poszukiwaniem miejsc pochówku ofiar terroru komunistycznego, przywoływał drastyczne, prawdziwe historie Żołnierzy Wyklętych, którzy nie chcieli być zapomniani. Ich rodziny często starały się przekupstwem odzyskać w ciężkich czasach ciała swoich bliskich.
– Polacy skazani na karę śmierci, czekając na egzekucję, mieli pełną świadomość, że ówcześni rządzący nie oddadzą ich ciał najbliższym. Komuniści bowiem uznawali, że zwłoki tego, kto odważył się podnieść rękę na ustrój, należą do władzy – tłumaczył prof. Szwagrzyk. Doskonale potwierdza to przypadek płk. Łukasza Cieplińskiego, który starał się do ostatniej chwili przekazać na zewnątrz jakąkolwiek wiedzę. Taką, która mogłaby w przyszłości doprowadzić rodzinę do miejsca, gdzie go pogrzebano.
– Płk Ciepliński w więzieniu na Mokotowie powiedział swojemu koledze w celi śmierci: „Pamiętaj, że jeśli ty przeżyjesz, a nie ja, przekaż mojej rodzinie informację. Kiedy będą zabierali mnie na egzekucję, wezmę do ust medalik z Matką Boską i po tym mnie poznacie”. Ten, który usłyszał te słowa, przeżył i przekazał wiadomość, która jest dzisiaj powszechnie znana – opowiadał historyk.Jak sam mówi, odbiera tę historię jako wskazówkę dla siebie i tych, którzy mają honor pracować przy rehabilitacji Niezłomnych.
Prof. Szwagrzyk przypomniał, że działania, które mają dzisiaj zasięg ogólnopolski i narodowy charakter, rozpoczęły się nigdzie indziej jak we Wrocławiu.
– Stąd od 2003 roku rozpoczęło się wielkie poszukiwanie bohaterów w całym kraju. Zaczynaliśmy tutaj, na cmentarzu osobowickim. Pierwsze działanie polegało na odszukaniu kpt. Włodzimierza Pawłowskiego, ps. "Kresowiak". Stracony w 1953 roku, został przez nas odnaleziony właśnie na Osobowicach. Kiedy zobaczyliśmy jego czaszkę, stwierdziliśmy, że ma przestrzeloną głowę dokładnie tak, jak elita polska swego czasu w Katyniu – mówił pełnomocnik Prezesa IPN-u.
Ekipa badawcza napotyka w swojej pracy wiele trudności. Jedną z tych „nie do przeskoczenia” jest ciągłe uzyskiwanie zgody rodzin, do których należą współczesne nagrobki, aby można było je rozkopać, ekshumować bliskich i prowadzić w ziemi poszukiwania szczątek Żołnierzy Wyklętych.
– Wydaje się, że 99% społeczeństwa zgodziłaby się na takie prace, ponieważ chodzi o dobro wyższe, losy bohaterów narodowych. Niestety, jedynie co drugi przez nas zapytany pozwala nam działać na miejscu nagrobka jego bliskiego. Statystyka mówi zaledwie o ok. 50%. Z tego powodu na wielu cmentarzach nasze działania nie mogą posuwać się naprzód – wyjaśnia Szwagrzyk. Dodaje jeszcze, że zdarza się, iż znajdują szczątki między współczesnymi pomnikami, ale nie mogą ich wydobyć, ponieważ dostali się tylko do połowy szkieletu, np. od pasa w górę. Bez zgody pozostaje im tylko czekać. Nie ma bowiem sensu wyciąganie tylko połowy.