Blokowanie nadania wrocławskiej szkole imienia Danuty Siedzikówny "Inki" pokazuje bolesną prawdę, że niemało Polaków tęskni do czerwonego reżimu.
Afera z "Inką" nabrała rozgłosu na przełomie lutego i marca, właśnie wtedy, gdy w kalendarzu przypadają obchody narodowego święta Żołnierzy Wyklętych. Niedługo po tym, gdy IPN ogłosił w Pałacu Prezydenckim zidentyfikowanie ciała bestialsko zamordowanej przez komunistów nastoletniej sanitariuszki. Dyrekcja jednego z wrocławskich liceów zablokowała nadanie szkole imienia Danuty Siedzikówny "Inki", pomimo że właśnie ona zdecydowanie wygrała w szkolnym plebiscycie na patrona.
Na pytania o motywacje takiej decyzji nie otrzymano żadnej sensownej odpowiedzi.
- Zatrzymaliśmy wszelkie działania, ponieważ dochodzą do nas głosy z różnych stron i środowisk mówiące, że niekoniecznie taki patron szkoły to dobre rozwiązanie.- tłumaczyła "Gościowi Wrocławskiemu" wicedyrektor szkoły Anita Skrzyniarz.
Na pytania kto konkretnie zgłasza takie wątpliwości i co konkretnie jest zarzucane "Ince" odpowiedź nie padła. Nikt się pod zarzutami nie podpisał, nikt nie przedstawił publicznie dlaczego Siedzikówna nie może być wzorem do naśladowania dla młodzieży.
I chociaż ostatecznie pod wpływem presji społecznej i nacisku niektórych mediów władze szkoły się w końcu ugięły, to sprawa ukazuje bolesną prawdę o współczesnej Polsce. Jako społeczeństwo ciągle jesteśmy biało-czerwoni. W takim sensie, że jeszcze teraz niemało Polaków tęskni do minionego, czerwonego reżimu, komunę wspomina jako raj utracony i nawet dziś stosuje znane doskonale z tamtych czasów metody anonimowego donosicielstwa.
Trudno oczekiwać, by rozwijał się kraj, w którym część obywateli - czcicieli zbrodniczego systemu - blokuje symboliczne upamiętnienie dziewczyny walczącej o Polskę niepodległą.
O sprawie pisaliśmy TUTAJ.