Wędrują po raz 25. Zaczynali jako licealiści i studenci. Obecnie wyrosło już drugie pokolenie "dakotów", a pierwsi mają już swoje dojrzałe rodziny. Wspólny czas w marszu przypomina im, że nie są sami, że Ktoś na nimi czuwa na co dzień. Słyszeliście już o Dakocie?
Co roku idą z jednego sanktuarium do drugiego. Wybierają świątynie we wszystkich stronach Polski. Tym razem rozpoczęli od parafii św. Augustyna przy ul. Sudeckiej we Wrocławiu, czyli Sanktuarium Matki Bożej Pocieszenia. Celem jest Nowa Ruda, a dokładniej Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej.
- Być może bardziej logicznie wyglądałoby, gdybyśmy szli od Bolesnej od Pocieszenia (śmiech) - żartuje o. Michał Draus, duszpasterz pielgrzymki.
Do przebycia mają 102 kilometry w 9 dni. Niby niewiele, ale zupełnie inaczej wygląda sytuacja, gdy się wędruje z małymi dziećmi. Zdarzyło się, że w Dakocie uczestniczył trzymiesięczny maluch, ochrzczony w trakcie. Pątnicy starają się więc iść tyle, ile pozwalają najmłodsi uczestnicy. Średnio wychodzi po 10 km dziennie.
- Dla każdego ta pielgrzymka jest czym innym. Dla wielu osób to jedyna okazja na pogodzenie się z Bogiem w roku. Mamy takich pątników na pokładzie, których drogi rzadko albo wcale nie przecinają się z drogą Pana Boga. Po prostu idą równolegle. Dakotę nazwałbym wędrownymi rekolekcjami dającymi możliwość oczyszczenia duszy - tłumaczy Michał Wyporski z Zielonej Góry, który po raz 18. uczestniczy, a po raz 5. prowadzi całą grupę.
Kapucyńska pielgrzymka rozpoczęła się Eucharystią. Podczas homilii o. Michał nawiązał do dzisiejszego pierwszego czytania i historii narodu wybranego.
- Synowie Izraela wyruszyli w liczbie 600 tysięcy samych mężów pieszych, nie licząc dzieci. To trochę więcej niż u nas. Ale nie o liczebność tutaj chodzi. Oni podobnie jak my, wyszli z niewoli, aby szukać wolności. My dzisiaj pójdziemy szukać wolności w świecie, który ją regularnie narusza - stwierdził kapucyn. Na koniec dodał do zebranych przed ołtarzem: - Wyruszamy, by odkryć nadzieję, którą daje Chrystus - dodał.
W tegorocznej Dakocie bierze udział 30 wędrowców z różnych stron kraju i nie tylko. Są Polacy z Dublina czy Hamburga. Średnio pielgrzymka gromadzi ok. 50 osób. Rekordowo uczestniczyło 80.
Jaki jest cel organizowania kolejnej pielgrzymki w kraju, w którym mamy tak bogatą ofertę pieszych rekolekcji praktycznie w każdym regionie?
- To trochę inna sprawa niż reszta. Przez długi czas wędrowałem z rolnikami z diecezji zielonogórsko-gorzowskiej. Gdy idzie setki, tysiące pątników, zupełnie inaczej wszystko wygląda. Gdzieś jest ksiądz, który odprawia Mszę św., wokół nas tłum ludzi, a my obracamy się wśród 5-10 najbliższych osób. W Dakocie tworzymy jedną dużą familię. Znamy się i mamy możliwość pójść całymi rodzinami z małymi dziećmi. Podczas klasycznej pielgrzymki jest to o wiele trudniejsze - wyjaśnia M. Wyporski.
Kameralne rekolekcje w drodze poruszają jeszcze jeden ciekawy aspekt. Aby w nich uczestniczyć, wcale nie trzeba być osobą wierzącą. Patrząc na historię Dakoty, zdarzali się tacy, którzy dołączyli zupełnie przypadkiem. Jeden z tych „przypadkowych przypadków” jest fascynujący.
- Pewnego razu przechodziliśmy przez wieś. Było bardzo gorąco. Chyba goręcej, niż dzisiaj we Wrocławiu. Upał dawał się mocno we znaki. Jedynym chłodnym miejscem w okolicy był kościół. Tam przeżywaliśmy Mszę św. W tej samej świątyni schował się turysta, uciekając przed palącym słońcem. Jak się okazało, zupełnie niewierzący. Dołączył do nas i szedł z nami do końca. Dzisiaj jest zaangażowanym katolikiem, działa w kilku grupach. Nawrócił się. Doświadczył całkowitej przemiany. Założył szczęśliwą rodzinę - opowiada Michał Wyporski.