Ma 76 lat. Po raz 31. wędruje na Jasną Górę. Poznaj jednego z najwytrwalszych pielgrzymów - Teresę Bohdanowicz.
Do 2015 roku w pielgrzymkach przeszła ok. 7100 km. To tyle, ile na pieszo ze stolicy Dolnego Śląska w Himalaje, najwyższe góry świata. Początkowo chodziła z grupą nr 8. Od kilkunastu lat wędruje z pokutną. Właściwie od jej początków. Dlaczego?
- Uwielbiam to skupienie, które tam panuje. Cisza mnie umacnia. Jeden dzień idziemy w zupełnym milczeniu. Innego dnia tylko chlebie i wodzie. Te wyrzeczenia czynią człowieka silniejszym - mówi pani Teresa.
Skąd tyle siły na te 225 kilometrów pieszo na Jasną Górę w takim wieku?
- Mam o co Pana Boga i Maryją prosić, a także za co dziękować. Moje intencje i wiara, że Pan Bóg mnie wysłucha, mobilizują mnie. Nigdy jeszcze nie podjeżdżałam samochodem. Za każdym razem, gdy uczestniczyłam w Pieszej Pielgrzymce Wrocławskiej, od początku do końca przebyłam ją na nogach - opowiada z dumą
Rok temu na końcu, tuż przed Jasną Górą bardzo bolały ją nogi. Czuła lekki paraliż. Mając to w pamięci trochę bała się iść tym razem, ale nie potrafiła zrezygnować.
- Tyle łask wyprosiłam już u Pana Boga. Niosę ze sobą wiele intencji m.in. żeby dzieci zachowały wiarę i żyły zgodnie z Bożymi przykazaniami, żeby wnukom w nauce się powodziło. Ale nie zapominam o podziękowaniach. Jeden z wnuczków zdał teraz maturę, a rok temu modliłam się w tej intencji na pielgrzymce. Drugi miał wypadek i uszkodził rękę. Rana dobrze się zagoiła i za to także dziękuję - wymienia 76-latka.
Jak stwierdza, zdrowie zawsze dopisywało na trasie, choć zdarzały się „lekkie kontuzje”.
- Ile już pęcherzy człowiek przeżył! Ile dni kulał. Piętę miałam skręconą i staw skokowy też. Kilka razy trochę krwi się pojawiło, ale zawsze dochodziłam do końca - wspomina i od razu dodaje, że gdy przychodziło załamanie formy, natychmiast otrzymywała pomoc i serdeczność od innych pątników.
Podsumowując wszystkie lata, w których wędrowała na Jasną Górę, pani Teresa ocenia, że współcześnie łatwiej jest dojść do cudownego obrazu Matki Bożej.
- Teraz mamy wyznaczone pola namiotowe, kiedyś spało się w stodołach. Była osobna stodoła dla mężczyzn i kobiet. Dzisiaj nosimy ze sobą więcej pożytecznego sprzętu: np. dobre płaszcze przeciwdeszczowe, latarki. Kiedyś lało przez 5 dni bez przerwy dzień i noc. Wszystko przemokło. Nic nie mogło się uchować suche - mówi doświadczona pątniczka.
Z uśmiechem wspomina, jak dowieziono pielgrzymce plastikowe worki , takie, w jakie dzisiaj wkłada się garnitury. Ludzie wycinali sobie otwory na głowy i chodzili jak w kombinezonach.
- Pielgrzymka jest jak nałóg, ale taki pozytywny. Chciałabym przejść ją 35 razy - stawia sobie wyzwanie wrocławianka.