Swoim doświadczeniem pielgrzymowania dzieli się Agata z grupy trzeciej.
Przez wiele lat byłam przekonana, że pielgrzymka to wydarzenie zupełnie nie dla mnie: zniechęcały mnie tłumy ludzi, pobudki o świcie a szczególnie konieczność podporządkowania się panującym zwyczajom. Na szczęście miałam przyjaciela, który zupełnie nie zrażając się moimi obiekcjami (za co jestem mu bardzo wdzięczna), zabrał mnie do Częstochowy 15 sierpnia, żeby pokazać, jak wygląda kulminacyjny moment obchodów święta i "wejścia" grup. Najbardziej zapadł mi w pamięć widok z klasztornej wieży - rzesze ludzi, niekończący się kolorowy korowód na Alejach NMP i wszędzie wokół...
Pogoda dopisywała i widać było całą okolicę, wiał delikatny wiaterek, w oddali wyłaniały się wzgórza Jury. Urzekło mnie, jak piękna jest nasza Polska i jak piękny tam w dole jest nasz Kościół - zjednoczony ogromną radością, która i mi się udzieliła. Ciekawa też byłam, co takiego wielkiego się dzieje, że przyciąga tyle ludzi, ale równolegle pojawiła się w mojej głowie pierwsza iskierka pragnienia, żeby tego doświadczyć.
Następnego lata wyruszyłam już osobiście pieszo na Jasną Górę i chociaż wędrując odtąd co roku, wynoszę różne wrażenia, zawsze przeżywam podobny zachwyt tym pięknem, które wtedy ujrzałam z wieży.
Owoce pielgrzymki pojawiają się często po dłuższym czasie, ale jeśli miałabym wskazać mój "motyw przewodni" tegorocznej drogi, były to spotkania z ludźmi. Nareszcie miałam wystarczająco dużo czasu, by porozmawiać lub po prostu pobyć bez pośpiechu z drugim człowiekiem i cieszyć się sobą nawzajem. A radość z tej obecności zdawała się tym większa, im cięższy odcinek trasy pokonywaliśmy.
Szczególnie zwróciłam uwagę, w jak prosty sposób można było okazywać sobie miłość i ją przyjmować - prosty choć nieraz niełatwy, bo drobną sprawą jest przynieść drugiemu kubek kompotu, lecz rośnie do rozmiarów bohaterskiego wyczynu, jeśli dokucza zmęczenie, zabieg wymaga stania w kolejce w 40-stopniowym upale, a stopy czują każdą nierówność terenu. Jednak właśnie w tak niesprzyjających warunkach wielu ludzi zdobywa się na dużo większe gesty i wykazują taką wrażliwość, że sami wychodzą z inicjatywą pomocy. Może stąd właśnie rodzi się ta szczególna radość? A wszystko za sprawa jednego Ducha. Dlatego już po kilku dniach nawet obcy niedawno ludzie stają mi się bliscy i czuję więź ze wspólnotą Kościoła, jaką tworzymy w drodze.
Zastanawiałam się, dlaczego właściwie chodzę na pielgrzymkę co roku, przecież tak fizycznie to ciężka przeprawa. Chyba najważniejsze, co znajduję w jej prostocie, to spokój serca. Jak w piosence ks. Bartka Kota: "Zostawiam świat pozorów, gdzie trudno znaleźć wytchnienie, całą nadzieję moją dziś powierzam Ci. Jakże jest pięknie, cicho na łąkach Twoich obietnic. Boże, w Twą jasną Miłość chcę wpatrywać się". Wracam zawsze utwierdzona w przekonaniu, że Bóg o mnie pamięta i nie przestaje się o mnie troszczyć.