Jak się śmieje łyżka? - łychy, chy, chy. Białodunajeckie świadectwo Doroty z SDA"Most".
W tym roku znów zdecydowałam się pojechać na obóz. Przede wszystkim dlatego, że jest to wspaniała alternatywa dla życia w mieście. Można spędzić czas w tym niesamowitym miejscu - w szczególności na łonie tatrzańskiej natury.
Z pewnością siebie jechałam do Białego Dunajca z kilkoma osobami „na własną rękę . Kiedy dotarliśmy do celu, poczułam się tak, jakbym kompletnie nie opuszczała tego miejsca. Wszystko bowiem było takie samo.
Zmieniła się jednak kadra i ludzie w "mostowej" chacie. Musiałam więc przez kilka dni przyzwyczajać się do nowego otoczenia. Nie było to dla mnie łatwe, choć zastanawiałam się jak to możliwe, że ja - typowo otwarta osoba - mam problem z nawiązywaniem nowych znajomości? Oczywiście zdawałam sobie sprawę z tego, że początki są trudne, co przypominało mi wiele bliskich osób, które towarzyszyły mi na obozie przez całe dwa tygodnie.
Po dwóch dniach rozkręciłam się na dobre. Znów byłam dawną osobą, która swoją - dość oryginalną osobowością - wprowadzała w chacie komiczną atmosferę. Podczas biegu otrzęsinowego postanowiłam przewodzić grupie pierwszorocznych uczestników, co jeszcze bardziej ukazało mój szalony charakter. Zapewne większość z was pamięta ten suchar, który mówiłam w wielu odwiedzanych chatach: „Jak się śmieje łyżka? - łychy, chy, chy”.
W tym roku postanowiłam nie leniuchować i zdobywać możliwie jak najwięcej szczytów. Niestety, pogoda nie bardzo pomogła zrealizować moje plany, jednakże każde wyjście w trasę obfitowało w niesamowite przeżycia. To tutaj – na łonie tatrzańskiej natury - mogłam poczuć prawdziwą wolność od wszelkich zmartwień i problemów. To tutaj mogłam poznawać nowych ludzi i pogłębiać z nimi relacje. Każde wyjście w góry było też sprawdzianem wytrzymałości pod względem psychicznym i fizycznym.
Mimo że Biały Dunajec trwa aż dwa tygodnie, to czas minął bardzo szybko. Dzień przed wyjazdem zrozumiałam, jak wiele spraw, którymi się martwiłam, były niczym w porównaniu do bólu tęsknoty za tym wszystkim, czego doświadczyłam. Jednak wiem, że w październiku znów spotkam się z większością znajomych w Salezjańskim Duszpasterstwie Akademickim „ MOST ”, a wtedy zacznie się kolejna studencka przygoda.
Tegoroczny Biały Dunajec obfitował w nieprzewidywalne doświadczenia w moim życiu. Musiałam się zmierzyć z wieloma sytuacjami, co nie było proste, bo emocje grzmiały we mnie jak burza. Nie żałuję, że pojechałam drugi raz na obóz. Nie był to łatwy dla mnie czas, jednakże, dzięki temu, mogłam doświadczyć obecności Boga, który w szczególności pokazywał swoją potęgę podczas wędrówek w górach i codziennych Mszach św.
Jak będzie w przyszłym roku? Nie wiem! Jest za wcześnie, by o tym rozmyślać... W każdym razie chciałabym przyjechać tu trzeci raz. Tym razem nie jako zwykły uczestnik, a jako osoba z kadry!
Dorota Ślęczek z SDA "Most"