Ekumeniczne nabożeństwo "Umrzeć z nadziei", odprawione w intencji uchodźców, odbyło się w Sanktuarium Jasnogórskiej Matki Kościoła we Wrocławiu.
Stolica Dolnego Śląska była jednym z wielu miast, w których w środowy wieczór otaczano modlitwą przybyszów z daleka.
We Wrocławiu wybór padł na paulińską świątynię – maryjne sanktuarium – ze względu na jej przynależność do Dzielnicy Wzajemnego Szacunku Czterech Wyznań.
W modlitwie, której przewodniczył bp Andrzej Siemieniewski, uczestniczyli proboszczowie parafii katolickiej, prawosławnej i ewangelicko-augsburskiej: o. Mirosław Bijata, ks. mitrat Jerzy Szczur oraz ks. Marcin Orawski.
– Przyjmować czy nie przyjmować, jeśli przyjmować, to kogo? Jeśli, co oczywiste, nie można wszystkich, to kogo w pierwszej kolejności? – pytał biskup i nawiązał do przypowieści o dobrym Samarytaninie, który pomógł komuś „obcemu”, kto wpadł w ręce zbójców i leżał poraniony na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Zarysował złożoność sytuacji, w której można mówić o „uchodźcach”, „imigrantach”, „repatriantach” – ludziach znajdujących się w bardzo różnych sytuacjach życiowych.
– Czy taka sama pomoc należy się matce, uciekającej z dziećmi spod bomb w Syrii, i emigrantowi z Serbii, który szuka lepszej pracy? On też zasługuje na pomoc, jest bliźnim, ale czy jest uchodźcą? – pytał hierarcha. – Jeśli nie chcemy uciec w świat abstrakcji i idei, jeśli chcemy trwać w świecie faktów i realnych ludzi, to należy zadać pytanie, kto dziś w naszym realnym, nie medialnym, świecie najbardziej podobny jest do człowieka leżącego na drodze z Jerozolimy do Jerycha? (…) W przytłaczającej części ci, którzy są w sytuacji najgorszej – którzy przypominają poranionego i obnażonego leżącego na drodze – najczęściej mają twarz chrześcijanina. Dziś chrześcijanin najbardziej potrzebuje pomocy. Nie dlatego, że jest „swój”, jakiś bardziej „nasz”, że szybciej się asymiluje, albo że lepsze są perspektywy kulturowe, ale dlatego, że w Syrii, Iraku, Nigerii, także w obozach uchodźców poza granicami Syrii, Iraku, a nawet na łodziach uciekinierów na Morzu Śródziemnym, to chrześcijanie najbardziej narażeni są na niebezpieczeństwo i śmierć.
Bp Andrzej przywołał postawę papieża Franciszka noszącego przy sobie krzyżyk, który pewien kapłan miał w ręku, gdy mu poderżnięto gardło – po tym, jak odmówił wyrzeczenia się Chrystusa. Podkreślił wagę „ekumenizmu krwi”. – Dla prześladowców nie jesteśmy podzieleni na prawosławnych, katolików, ewangelików… Jesteśmy dla nich chrześcijanami – mówił. Wskazał na fakt, że są miejsca, gdzie pewne grupy ludzi – jak jazydzi czy konwertyci na chrześcijaństwo – jeśli odmawiają przejścia na islam, są automatycznie skazywani na śmierć. Szacuje się, że 100 tys. chrześcijan jest co roku zabijanych z powodów związanych z wiarą.
Bp Siemieniewski wskazał na piękne przykłady osób pomagających prześladowanym – dziś, ale i dawniej. – W 1944 r. papież Pius XII otworzył bramy Watykanu dla pewnej specjalnej grupy. Nie dla każdego bezrobotnego z Kalabrii czy zmagającego się z problemami Sycylijczyka… Papież otworzył bramy dla kilkunastu tysięcy Żydów… Trzeba rozróżnić komu pierwszemu, komu od razu, na dziś pomagać… Odróżnić między ogólnoludzkim pragnieniem poprawienia sobie warunków, od bomb, dżihadystów, noża podcinającego gardło…
Podczas nabożeństwa zebrani mogli wysłuchać świadectw samych uchodźców – z Krymu i Syrii – oraz osób zaangażowanych w niesienie im pomocy. Wśród tych ostatnich obecni byli m.in. członkowie wspólnoty Hallelu Jah i parafii pw. NMP Bolesnej na Strachocinie, mieszkańcy Wrocławia i Oławy, katolicy oraz przedstawiciele baptystów.
Modlitwą objęto poszczególne grupy ludzi – tych, którzy zginęli w dramatycznych okolicznościach, są więzieni, a godność ich jest deptana, za próbujących nieść innym ratunek. Modlono się także za muzułmanów padających ofiarą agresji.
Po nabożeństwie chętni mogli podzielić się doświadczeniami dotyczącymi praktycznego wymiaru wspierania uchodźców.