Mam odwagę stanąć przed wami, bo wiem, że Bóg dotyka waszych serc. Doświadczyłam jego obecności, jego przemiany w moim życiu. Chcę o tym zaświadczyć, że Bóg żyje i działa - mówiła do studentów s. Anna Bałchan.
Po Mszy św. inaugurującej nowy rok akademicki na Piasku wszyscy zgromadzeni mogli wysłuchać głębokiego świadectwa s. Anny Bałchan, która nie przebierała w słowach, opowiadając poruszającą historię swojego życia.
- Wielu młodych ludzi odprowadziłam już na cmentarz. Pracuję z osobami, które doświadczyły prostytucji, zarówno kobietami, jak i mężczyznami. Posługiwałam w więzieniach i hospicjach, gdzie niby diabeł mówi: „dobranoc”. Ale uwierzcie, wszędzie tam dochodzi też Chrystus. Wszędzie tam ludzie mają potrzebę miłości i miłosierdzia - mówiła siostra zakonna.
Urodziła się z rozszczepem podniebienia dziąsła i wargi. Rodzicom powiedziano, że będzie dzieckiem upośledzonym i żeby oddać je do zakładu. Nie zrobili tego. Jako dziecko przeszła szereg operacji. W szkole szybko doświadczyła, co to znaczy być innym, inaczej wyglądać.
- Jak się pytali do kogo jestem podobna, inni odpowiadali: oczy po tacie, a poniżej do chirurga. Miałam pretensje do rodziców i do Boga. Mówiono mi bowiem, że to Bóg mnie ukształtował. Patrzyłam w lusterko i myślałam: Boże, mogłeś się bardziej postarać - wspominała s. Bałchan.
Studentom zwróciła uwagę na ułudę tego świata: Tak bardzo chcesz, żeby cię zaakceptowali, że jesteś w stanie zrobić wszystko to, co mówi ci otoczenie. Jesteś w stanie zrobić wszystko, żeby być w grupie, a nie poza nią. Ale płacisz ogromną cenę - masz ciągle zniewolone uczucia. Żeby zaistnieć, musisz być piękny, piękna albo mieć dużo pieniędzy, albo być inteligentny.
- „A Ty, Boże pozbawiłeś mnie wszystkiego” - myślałam. Często chodziłam za kościół na Mszę św., a nie do kościoła. Gdy pytano mnie, o czym była Msza, odpowiadałam: „Jak o czym, o Bogu” - oświadczyła prelegentka.
Przyznała także, że pragnienie Boga, które drzemie w sercu człowieka, nie może być niczym zaspokojone. Młodzi ludzie zaś mają pytać, mają szukać. Muszą jednak być ostrożni. Łatwo można „popłynąć”, jeśli sami zaczniemy interpretować Słowo Boże. Jeżeli jednak jesteśmy w Kościele, mamy pewność tej odpowiedniej drogi.
- Bóg mnie uwolnił, dał mi wolność w emocjach. Bycie sobą jest cudowne. Jasno zaczęłam wyrażać swoje myśli. Oddalam wszystko Jezusowi. "Jakżeś se tak stworzył, tak masz" - myślę z przymrużeniem oka. Kiedy zaczęłam być wolna, od razu poczułam się kochana, piękna i spokojna - stwierdziła s. Anna Bałchan.