Niezależny nie oznacza nieskuteczny. O pracy w Senacie w ostatniej kadencji oraz o planach na kolejną z Jarosławem Obremskim rozmawia Karol Białkowski.
Karol Białkowski: Jest pan jedynym senatorem, który w poprzednich wyborach uzyskał mandat spoza klucza partyjnego. Czy osoba niezależna może coś znaczyć w polityce?
Jarosław Obremski: Paradoksalnie, niezależność daje przewagę. Człowiek nie jest związany dyscypliną partyjną, zwłaszcza przy głosowaniach dotyczących spraw światopoglądowych. Natomiast mój głos na komisjach czy w Senacie był odczytywany jako głos człowieka, który kieruje się zdrowym rozsądkiem. Praca w Senacie daje możliwość interwencji, zarówno w sprawach indywidualnych, jak i systemowych. Wyznaję zasadę niezależności z pewnym „ale”. Dość mocno teraz akcentuję to, że w Polsce potrzebna jest zmiana, że pomysł na Polskę po 1990 r. wyczerpał się. Jest coraz większa grupa ludzi wykluczonych, do których politycy muszą dotrzeć. Trochę z uśmiechem mogę powiedzieć, że współczesna Polska jest skrojona pod 50-latka, któremu finansowo się udało. Zmiana jest potrzebna zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Zmieniła się bowiem sytuacja - ze stabilnej lat 90. XX w. na bardziej skomplikowaną i mniej przyjazną.
Zauważona przez Pana potrzeba zmiany spowodowała zbliżenie z PiS-em?
W tej chwili jedyną siłą polityczną zdolną do dokonania jakichkolwiek zmian jest zdecydowanie PiS. Chciałbym jednak, żeby pewne przeobrażenia dokonały się znacznie szerzej.
A Platforma Obywatelska? Politycy rządzący nami od 8 lat też obiecują zmiany, choć dla nich sytuacja w kraju wydaje się całkiem niezła.
Nie jestem w stanie zrozumieć polityki PO w ostatnim roku, jak również tego diametralnego skrętu „na lewo”. Pamiętam deklarację ideową Platformy, która powoływała się na Dekalog. Ona chyba wciąż obowiązuje. Mogę zaakceptować fakt, że są ludzie, którzy inaczej myślą niż ja w sprawie np. in vitro. Niemniej to, co nam zaproponowała pani Kopacz, to nie było szukanie jakiegoś kompromisu, tylko tworzenie skrajnie progresywnego, lewicowego programu, który właściwie niczego nie reguluje. Na pewno światopoglądowo bliżej mi do PiS-u. Użyję parafrazy mojego ulubionego Mickiewiczowskiego zwrotu: PiS jest daleki od platformianego świeżomałpienia Europy, czyli działania pod wpływem pewnego trendu, w który jeśli się nie wpiszemy, to będziemy ciemnogrodem.
Miejmy swój rozum i analizujmy skutki wprowadzenia takiej inżynierii społecznej w niektórych państwach UE. Takim jaskrawym przykładem jest konwencja o przemocy - to jakaś kompletna bzdura. Narzuca się nam zasady promowane przez te kraje, w których jest najwięcej przemocy wobec kobiet. W dokumencie nie ma słowa o tym, że to rodzina w naturalny sposób chroni żony i córki. Jest tam natomiast sformułowanie o indywidualnym prawie spełniania się kobiet. Moim zdaniem, to nie pomoże w walce z przemocą wobec nich, a jest głupim narzędziem indoktrynacji. Nie przekonuje mnie argument, że te zasady zostały przyjęte przez inne kraje europejskie.
Czy zmiany, o których Pan mówi, będą możliwe do przeprowadzenia?
Jeśli powstanie rząd z PO, to wciąż będziemy dryfować. Platforma nie ma żadnego strategicznego pomysłu dla Polski. Jeśli natomiast rząd utworzy PiS, to przede wszystkim ostrzegam przed triumfalizmem. Rząd PiS musi zająć się naprawą Państwa Polskiego, a nie rewanżem na politykach obecnej koalicji. PiS powinien od razu realizować rzeczy najważniejsze, iść drogą ewolucji, a nie rewolucji.
To może jeszcze kilka słów o planach na ewentualną kolejną kadencję...
Próbuję w tej kampanii wyborczej pokazać hasło: „Połączmy Wrocław”, które jest efektem moich spotkań z wyborcami. Składają się na nie trzy elementy. Pierwszy - to połączenie stolicy Dolnego Śląska z Europą. Drogowo jest coraz lepiej, ale kolejowo już nie bardzo. Drugi - to spójność komunikacyjna Wrocławia jako aglomeracji. Trzeci - to budowanie wspólnoty. Polityka jest sporem, ale trzeba szanować swojego konkurenta i poprzez zderzenie z nim szukać dobrych rozwiązań oraz kompromisów. Mam zamiar - jako osoba niezależna - budować tę wspólnotę, mając przyjaciół po jednej i po drugiej stronie politycznego muru.
I ostatnia kwestia. Czy otwarcie granic UE dla imigrantów to błąd?
Tak, bo stworzyliśmy wrażenie, że przyjmiemy wszystkich, a to nie jest możliwe. Jestem przekonany, że choć uchodźcy i tak nie zechcą mieszkać w Polsce, przyjdzie nam zapłacić za błąd brukselskich decydentów. Polska będzie musiała łożyć na utrzymanie bliskowschodnich uchodźców w innych europejskich krajach.