Łączenie haseł "obrony chrześcijaństwa" ze słowami o "zarazie islamu" i z wyciągniętym mieczem to nie jest dobry pomysł.
Poświęcona „obronie chrześcijaństwa” oprawa przygotowana przez Stowarzyszenie Wielki Śląsk budzi kontrowersje – od zachwytu po, delikatnie rzecz wyrażając, niechęć.
Nie podważam stojących za nią szczerych chęci obrony chrześcijańskich wartości i kultury wyrosłej na bazie chrześcijaństwa. Jeśli jednak chcemy stać na straży tego wszystkiego, co ono oznacza, bronienie go przez słowa trącące nienawiścią i agresją, nie przyczyniają się dobru sprawy.
Owszem, miecz można pewnie rozumieć jako wyraz duchowej walki o wierność określonym wartościom, albo „obrony koniecznej” – uzasadnionej wobec aktów agresji, ale pytanie: czy ten przekaz jest jasny? Czy nie wrzuca „do jednego worka” z napisem „terroryści” wszystkich ludzi płynących do Europy łódkami (wśród których zresztą są i chrześcijanie)?
Szkoda, że tak łatwo, broniąc bliskich nam wartości, idziemy „na skróty”. Przy okazji tworząc stereotypy i utrudniając życie także tym, którzy – bez nienawiści, rozsądnie i naprawdę po chrześcijańsku – wskazują na wiele absurdów towarzyszących polityce migracyjnej w Europie.