Polscy szczypiorniści pokonali w drugim meczu fazy grupowej na EURO 2016 Macedończyków 24:23. Ponownie jednak zgotowali swoim kibicom bardzo nerwową końcówkę.
Początek spotkania w wykonaniu Polaków pozostawiał wiele do życzenia. Choć w pierwszych minutach spotkania kapitalnymi interwencjami popisał się Sławomir Szmal, jego koledzy w polu grali nerwowo. Mimo dobrych sytuacji tracili piłkę w prosty sposób, a mieli okazję by odskoczyć już na początku spotkania. Po 10. minutach padło zaledwie pięć bramek i Macedończycy prowadzili 2:3.
Nasi reprezentanci konstruowali ataki chaotycznie, jakby bez pomysłu. Rywale nie postawili poprzeczki wysoko. Grali konsekwentnie. Bez polotu, ale skutecznie. Wydawało się, że Polacy nadal czują silny stres przed własną publicznością. Podobnie jak w starciu z Serbami stuprocentowe sytuacje marnował Michał Daszek. Bramkę zaś „zamurował” Borko Ristovski, który jest silnym punktem reprezentacji Macedonii.
Po 15. minutach było już 2:6 i biało-czerwoni wciąż nie potrafili złapać rytmu. Tak, jakby brakowało im zgrania, które nie raz prezentowali. W kolejnej fazie meczu zniwelowali stratę do dwóch oczek, ale z dystansu punktowała ich pierwsza „strzelba” Macedonii - Kiril Lazarov. Dlatego indywidualnie pokrył go Adam Wiśniewski. To był dobry ruch ze strony trenera Michaela Bieglera. Przeciwnik trochę zwolnił tempo, a Polacy z każdą minutą czuli się coraz pewniej na, bądź co bądź, swoim boisku.
Za niepotrzebny faul karę dwóch minut wykluczenia otrzymał Piotr Chrapkowski. Przeciwnik znów odskoczył, tym razem na trzy trafienia (9:12). Mocnym punktem polskiej ekipy okazał się aktywny w ataku obrotowy Kamil Syprzak. Poziom trzymał Sławomir Szmal. Dobra dyspozycja dwóch zawodników to jednak za mało by pokonać nawet uznawaną za najsłabszy zespół grupy A, Macedonię. Na przerwę faworyci schodzili przegrywając 11 do 13.
Kilka słów uznania należy się polskim kibicom, którzy ani na chwilę nie zwątpili w swoich reprezentantów i stworzyli wspaniałą atmosferę. Głośność dopingu prawie 14 tys. 200 gardeł robiła wrażenie. Nasi zawodnicy wyszli na drugą połowę bardzo zmobilizowani. W pięć minut doprowadzili do remisu, dzięki szybkim kontratakom i niesamowitej sile Michała Jureckiego, a gola na 16:15 zdobył zawodnik Śląska Wrocław, Jakub Łucak.
Publiczność w hali oszalała. I choć wcześniej wydawało się, że głośniej się nie da, polscy fani udowodnili, że każdą barierę można złamać. Macedończycy opierali swoją grę na agresywnej i szczelnej obronie. Mecz bardzo się wyrównał. W 42. minucie znowu dał o sobie znać Sławomir Szmal, który w ciągu kilku sekund popisał się dwiema znakomitymi obronami. To Polacy zaczęli wychodzić na prowadzenie (19:18).
Wydaje się, że pozytywnym przełomowym momentem była... druga kara dla Piotra Chrapkowskiego. Mimo osłabienia biało-czerwoni wywalczyli rzut karny, który wykorzystał Bartosz Jurecki. Było już 20 do 18. O czas natychmiast poprosił trener Ivica Obrvan. Spotkanie powoli odwracało się w kierunku gospodarzy, mocno wspieranych przez stojącą od 40.minuty publiczność.
I może to wydawać się nudne, ale kolejny raz błysk geniuszu zaprezentował Szmal, który "wyciągnął" karnego zazwyczaj bezbłędnego w tym stałym fragmencie gry Lazarova. Ale znani z waleczności rywale nie odpuszczali. Wynik był sprawą otwartą. Polacy nie potrafili wypracować bezpiecznej przewagi. W 55. minucie prowadzili zaledwie 21:20.
Co ciekawe, w dogodnych sytuacjach nasi szczypiorniści marnowali okazje, a zdobywali bramki z trudnych pozycji. Nerwowa końcówka stałą się już ich pozycją obowiązkową. Dzięki zdecydowanej grze w obronie i skutecznych przejęciach podopieczni Bieglera odskoczyli nagle na 4 bramki. Wydawało się, że mecz mamy w kieszeni, ale niepotrzebne straty pozwoliły rywalom na 20 sekund przed końcem rozgrywać piłkę na remis. Kibice łapali się za głowę.
Ostatecznie jednak Polacy zwyciężyli 24:23. Horror z najwyższej półki. Nie dla ludzie o słabych nerwach.