Chcesz? Chodź, a pokaże ci, że z Nim możesz więcej. Ale nic na siłę. Za "bety" cię nie będę ciągnąć do kościoła. Nie tędy droga. To musi być twoja dobrowolna decyzja - mówi w rozmowie z Maciejem Rajfurem muzyk-franciszkanin o. Łukasz Buksa.
Maciej Rajfur: Która pasja była pierwsza: muzyka czy longboard?
O. Łukasz Buksa: Muzyka.
Od czego zaczęła się muzyczna przygoda?
Od myśli, że chciałbym przekazywać i dzielić się z drugim człowiekiem darami, którymi obdarzył mnie Pan Bóg. Wszedłem na tę ścieżkę przed wstąpieniem do zakonu, ale właściwie, gdy zostałem kapłanem, wszystko nabrało dość szybkiego tempa. Bóg postawił na mojej drodze ludzi z grupy L8, z którymi dzisiaj tworzę muzykę. Jeździmy po Polsce i głosimy, że Bóg jest miłością, a kto tej miłości zaufa, po prostu może więcej.
Najtrudniejszy aspekt muzycznej ewangelizacji?
Chyba otwarcie się na działanie Bożego Ducha. Współpraca z nim owocuje przekazywaniem odpowiednich treści w odpowiedniej formie. Spotykamy bardzo różnych ludzi na swojej drodze. Dotychczas już ok. 40 tysięcy. Odwiedzamy nawet takie miejsca, jak zakłady poprawcze i tam widzimy wyraźnie wypisaną na twarzy chęć przemiany u młodych ludzi.
Jak otoczenie reaguje na energicznego zakonnika z mikrofonem, który nieco odbiega od „kościółkowego” schematu?
Mimo coraz różnorodniejszych form ewangelizacji śpiewający ksiądz, czy siostra zakonna wciąż zaskakuje. Ale nie zwracam uwagi na to, jak ludzie do mnie podchodzą. Mam do wykonania konkretną misję na chwałę Pana Boga i tylko na tym się skupiam. Niech On będzie uwielbiony w każdej osobie, którą uda mi się do Niego przyprowadzić.
Inspiracji do twórczości nie brakuje?
Codzienne życie dostarcza wielu motywów. Często analizuję pytania i wątpliwości ludzi, które do mnie docierają. Omadlam je i z tego wychodzą teksty do piosenek np. utwór „Maska” o ludziach, którzy noszą maski.
A skąd właściwie pasja do longboardu?
Z pasji do snowboardu. (śmiech) Uwielbiam jeździć na snowboardzie. Organizujemy co roku rekolekcje snowboardowe dla ludzi z całej Polski. Trwa właśnie 5. edycja. Szukałem jakiejś alternatywy dla snowboardu na wakacje. Znalazłem właśnie longboard. Wciągnęło mnie to i śmigam.
I pewnie ludzie na ulicy zwracają uwagę na człowieka w habicie jeżdżącego na desce.
Kiedyś spotkała mnie śmieszna sytuacja. Jechałem do sióstr zakonnych na Mszę koło Filharmonii Krakowskiej i mijam bezdomnych. Widząc mnie, jeden trąca drugiego i mówi: „Ty, patrz Bóg chyba na wakacjach, bo mnichy na deskach jeżdżą”. (śmiech)
Nawet na longboardzie można dać pozytywne świadectwo!
Uważam, że wszystkie środki, które pomagają ewangelizować, są dobre. Oczywiście, nie wolno się w nich zatracić, lecz trzeba stale koncentrować swoją uwagę na głoszeniu orędzia o Bożej miłości. Warto wypracować sobie złoty środek. Nie tracić kontaktu z rzeczywistością, a jednocześnie pamiętać o zakorzenieniu w Panu Bogu.
Współpracuje ojciec z młodzież. Czym dzisiaj najłatwiej do nich trafić lub w jaki sposób przedstawiać im Ewangelię, żeby zatrzymali się przy niej na chwilę, a potem na stałe? Musi być show?
Przede wszystkim należy być autentycznym i szczerym. Chodzi o dawanie siebie takim, jakim się jest. Jeżeli żyję z Bogiem, wraz ze mną odbierają także Jego. Reprezentuję Boga w ich oczach, a więc nie można ich zrazić. Młodzież to chyba najbardziej wyczulony i wymagający odbiorca. Jeżeli ktoś nie jest autentyczny, młodzi się od niego odwracają, przestają odbierać treści, które człowiek chce im przekazać. I nie uratuje tego najlepsze nagłośnienie lub najbardziej zaskakujące show. Liczy się prawda.
Dość trudne zadanie, powiedziałbym nawet - wyzwanie.
Wbrew pozorom jednak proste - chodzi o pokazanie im Boga. Mówię wtedy do nich konkretnie: "Chcesz? Chodź, a pokaże ci, że z Nim możesz więcej. Ale nic na siłę. Za »bety«” cię nie będę ciągnąć do kościoła. Nie tędy droga. To musi być twoja dobrowolna decyzja".