Łoimy ciężką muzykę, która kojarzy się wszystkim ze złem. A my na odwrót: w ten sposób mówimy ludziom o Miłości, którą jest Bóg - stwierdza lider młodego zespołu Gate of Heaven.
Ekipę tworzy trzech ceremoniarzy z Wrocławia: dwóch gitarzystów z parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy, jeden perkusista od św. Maksymiliana na Gądowie. Do tego klawiszowiec zaangażowany w ruch oazowy i wokalistka z Malczyc.
To pewnie kościółkowy zespolik zastępujący czasem organistę podczas Mszy? Nic błędniejszego.
Z projektem Gate of Heaven wystartowali na początku 2014 roku. Grają white metal, czyli ciężkie brzmienia, ale z pozytywnych przekazem, w przeciwieństwie do black metalu. Treści ich utworów są ukierunkowane na Boga.
Czasem bardzo bezpośrednio, w innym miejscu jakby delikatnie, pozostawiając pole do interpretacji. Ale to wciąż metal. Coś, co nie bardzo pasuje do chrześcijaństwa? Ależ nie.
- Styl muzyki nie ma nic wspólnego z treścią, którą przekazujemy. Wybraliśmy akurat taki gatunek i chcemy nim ewangelizować - mówi Olimpia Szafrańska, wokalistka.
Przekazują Dobrą Nowinę w stylu, który z założenia skupia się na ponurej i depresyjnej tematyce w stopniu niespotykanym dotąd w jakimkolwiek gatunku muzyki popularnej. Dlatego łamią stereotypy. Odwrócili negatywny oręż, który stał się ich dobrą siłą.
W Polsce nie ma prawdopodobnie zespołu, który łączy tak "ciężkie granie" i treści z Ewangelii. Znaleźli swoja niszę, w której czują się bardzo dobrze. Nie mają żadnych roszczeń, ani oczekiwań. Chcą realizować swoją pasję i docierać z nią do jak najszerszej grupy odbiorców.
- Gdyby ta muzyka nie przekonała mnie, nie śpiewałabym w tym zespole. Chcemy wychodzić z naszą twórczością na peryferia wiary, a środowisko metalowe nie ma zbyt wiele wspólnego z Bogiem - tłumaczy studentka-wokalistka.
Po koncertach podchodzą do nich ludzie i mówią: "Wiesz co, jestem ateistą, ale bawiłem się doskonale podczas waszego występu". Za takimi gestami przychodzi satysfakcja, że robią coś wartościowego, a jednocześnie realizują swoją pasję.
- Trudniej namówić człowieka, który na bakier żyje z Bogiem, na koncert chóru niż na metalowe jam session. Dlatego w naszym klimacie muzycznym ludzie nie spodziewają się takiej treści - wyjaśnia lider zespołu Bartosz Grzelka ps. „Krasnal”.
Zmieniają standardy, bo na pierwszy rzut oka nie pasują do kościółkowego klimatu, choć zdarzało im się grać w świątyni. Młodzi muzycy mają bowiem wsparcie swoich duszpasterzy z parafii. - Występowaliśmy na Dniach Papieskich przed kościołem i w kościele także. Księżom podoba się nasza muzyka bo… jest mocno i o Bogu. To coś nowego - dodaje Sebastian Grzelka "Majster", brat bliźniak "Krasnala".
Wielu dziwi się, jak to możliwe, że tworzą zespół chrześcijański, a dla tych młodych ludzi to wyzwanie. Ludzie śpiewają na koncertach ich teksty, a potem nagle zdają sobie sprawę, jak silny przekaz z nich płynie.
- Nie jesteśmy jacyś nienormalni czy zmutowani. Łoimy ciężką muzykę, która kojarzy się wszystkim ze złem. A my na odwrót: w ten sposób mówimy ludziom o Miłości, którą jest Bóg - stwierdza pewnym głosem "Krasnal".
Jego młodszy o dwie minuty brat dodaje:
- Chcemy udowadniać, że ta muzyka to nie tylko łupanie, hałas, czy jakaś "rypanka", lecz coś więcej. Ludzie zauważają, że nasze kawałki są przemyślane. Owszem, u nas też jest „mocna siekiera”, ale wplatamy w to zrozumiały i wartościowy tekst - mówi "Majster".
Nagrali już swoje pierwsze demo z czterema utworami w półamatorskim studiu. Płyty kupili sami i potem wypalili. Zaprojektowali i wydrukowali okładki. Są zdeterminowani, bo chcą się rozwijać, ale potrzebują wsparcia finansowego.
Na razie mogą zaprezentować 10 dopracowanych piosenek, których tytuły sugerują tematykę: „Znak krzyża”, „Wiara”, „Anioł Stróż”. Najbardziej aktualny cel? Jak najczęstsze granie na scenie i doskonalenie umiejętności. Swoją salę do prób mają w pobliskiej szkole w podziemiach, dzięki uprzejmości dyrekcji. Ostatnio sami ją wyremontowali.
Wydaje się, że weszli w niszę i dotrą tylko do bardzo hermetycznej grupy słuchaczy tzw. metalowców. Intrygują jednak zarówno stronę kościelną, jak i totalnie niewierzącą w Boga. Wszystkich pozytywnie. "Nie wiedziałem, że metalu da się słuchać. I słychać nawet słowa, które w dodatku mają głęboki sens" - mówią jedni. Drudzy także pozytywnie się dziwią: "Kompletnie mi nie po drodze z przekazem, ale, o dziwo, bawiłem się świetnie".
Gate of Heaven nie idzie w stronę czystej komercji, a kariera i szybka kasa nie jest dla nich celem. Znajdują się na etapie: żeby wziąć, trzeba najpierw coś od siebie włożyć. Zdają sobie sprawę, że tak się zaczyna.
- Ludzie myślą, ze życie katolika opiera się na "klepaniu zdrowasiek" i codziennym chodzeniu do kościoła. Po części tak, ale można również robić coś innego. Spowiadamy się, uczestniczymy we Mszy św., żyjemy według ewangelicznych wartości, ale oprócz tego… "łupiemy" Boży metal - kwituje lider GOH.