Miał w sobie żarliwość, za którą go ceniłem i lubiłem. Ja bym chciał widzieć takich krytyków, artystów i księży, którym żarliwie zależy na tym, żeby ktoś inny nie marnował życia - opisywał Krzysztofa Kieślowskiego jego przyjaciel i kolega po fachu Krzysztof Zanussi.
Jeden z najwybitniejszych reżyserów polskiego kina, ale także filozof gościł na Ogólnopolskiej Interdyscyplinarnej Konferencji Naukowej. Pod hasłem „Światłem i cieniem wydobywał prawdę o człowieku” w Wyższym Seminarium Duchowym Franciszkanów we Wrocławiu analizowano życie i twórczość Krzysztofa Kieślowskiego. Okazją była 20. rocznica śmierci reżysera.
- Zadziwiające, jak mało się oddalił od nas po tych 20 latach. To dowód, że jego dzieła są uniwersalne i nie tak zakotwiczone we współczesności, jak nam się wydawało - rozpoczął swoją prelekcję Krzysztof Zanussi.
Jak oświadczył, był on obok Kieślowskiego w jego zawodowym życiu, i wie, ile nieprzyjemności go spotkało, i ile bólu zaznał w swoich twórczych działaniach. - Nikt nigdy na moich oczach nie powiedział do niego: „przepraszam”, „żałuję” lub „pomyliłem się”. Jak wiecie, Krzysztof miał przyczepioną etykietę twórcy lokalnego, który się na świat nie przebija - opisywał gość konferencji.
Wszystkie festiwale systematycznie nie przyjmowały filmów Kieślowskiego, argumentując, że są zbyt polskie i świata nie zainteresują. Stwierdzono, że nie rozumie on współczesności, wedle zasady: „Jak ktoś mówi nie to, co mówią wszyscy, nie rozumie współczesności”. Tylko banał jest wyrazem zrozumienia.
- Niestety, ale kto rzucił się do tego, żeby światu tłumaczyć, iż Kieślowski jest lokalny i naprawdę nic nie wart? Polscy krytycy. Ten mechanizm ciągle działa i jest on podszyty pewną fałszywą szlachetnością - wyjaśniał Zanussi.
Opisywał swojego przyjaciela jako artystę oddanego prawdzie. W swoich relacjach ze światem nie był estetą. Nie skupiał się tak mocno na pięknie jak na pojęciu prawdy, którego nie ma dzisiaj wiele w obiegu artystycznym.
- Klątwa postmodernizmu wisi na światem. Według niej, prawdy przecież nie ma; nie ma co jej szukać, bo każdy ma swoją prawdę. To pogląd obowiązujący i obiegowy, wiec jeśli państwo chcą być modni, musicie to potwierdzić. Wtedy będziecie drukowani i zapraszani na sympozja - stwierdził bez ogródek reżyser.
Jego zdaniem, Kieślowski szalenie przejmował się prawdą szczegółu i prawdą ogółu. Poszukiwaniem sensu. To go ogromnie fascynowało.
- Zapytałem go kiedyś podczas zdjęć do filmu, jak to jest, że on, agnostyk, opowiada o świętych obcowaniu. „Ja czuję ciągle swoich rodziców. Oni są ze mną”. To było czysto metafizyczne wyznanie, które zadaje kłam ocenom, że jak ktoś nie przyklęka przed ołtarzem, to już wiadomo, do jakiego worka trafia - opowiadał Zanussi.
Dzisiaj zauważa przeciąganie Kieślowskiego z PiS-owskiej na PO-wską stroną. Tak, jak to było z Herbertem. A chciałoby się dzisiaj od sztuki oczekiwać głębi. To słowo współcześnie wydaje się wyklęte. Sukces należy dziś do kategorii mierzalnych: ilu ludziom się spodobało, ilu obejrzało.
- Natomiast czy to jest mądre, czy to nas wiedzie w stronę zastanowienia nad sensem życia… Macie się domagać prawdy, głębi i piękna. Inaczej rzecz będzie błaha, trywialna, może wdzięczna, ale nic więcej - oświadczył reżyser.
Kieślowskiego charakteryzuje jako człowieka nadzwyczaj radykalnego, który bronił się przed karierą, zagłaskaniem, przed zakłamaniem we własnym życiu.
- Miał w sobie żarliwość, za którą go ceniłem i lubiłem. Ja bym chciał widzieć takich krytyków, artystów i księży, którym żarliwie zależy na tym, żeby ktoś inny nie marnował życia. Świat to straszna przygoda i bardzo łatwo się w niej zagubić. To najgorsze, co nas może spotkać - mówił prelegent.
Cały czas trzymać się ziemi, żeby nie stracić poczucia prawdy - tak z kolei powtarzał sam Krzysztof Kieślowski.
Mówiąc o mechanizmach wspólnych interesów w kinematografii, czy szerzej: w sztuce, Krzysztof Zanussi dosadnie powiedział, że ludzie z innego świata bardzo pilnują interesu: żeby dzieła wyznaniowe wpadały tylko w kanał kościelny, a żeby w głównym nurcie już nie istniały, bo uchodzą za niepostępowe.
- Mam wielu studentów i jeżeli trafi mi się ktoś wierzący, to od razu go uprzedzam: nie obnoś mi się tutaj z krzyżykiem na piersi, bo to nie jest żadne bohaterstwo, a daleko nie zajdziesz. Wyjmij ten krzyżyk, jak będziesz odbierał Oskara. Wtedy nadejdzie najlepszy moment. Wówczas włącz się, żeby osłabiać to, co najgorsze - podsumował wybitny reżyser.