Mszy św. w intencji śp. ks. Jana Kaczkowskiego przewodniczył ks. Aleksander Radecki w kościele bonifratrów przy ul. Traugutta we Wrocławiu.
- Bierzemy udział we Mszy św. dziękczynnej za życie i działalność szczęśliwego księdza - mówił ks. Radecki, wskazując na niekoniecznie typową w dzień pogrzebu atmosferę radości, wzmaganą jeszcze przez biel liturgicznych szat w oktawie Wielkiej Nocy i teksty o zmartwychwstaniu.
- Nic nie zapowiadało, że czegoś szczególnego dokona - zauważył, wspominając doświadczenia, przez które musiał przejść, także na drodze do kapłaństwa ks. Jan. - Patrząc na jego krótkie, 38-letnie życie, mam świadomość, że to był autentyczny człowiek. Zawstydza nas. Choćby dlatego, że nasze koncepcje szczęścia są nie tylko dalekie od tego, co Pan Bóg w nas widzi, ale nawet od zdrowego rozumu, od rzeczywistości. Ciągle sobie życzymy 100-letniego, czerstwego zdrówka i uważamy, że jak będzie zdrowie, to będzie wszystko. A to nieprawda. Zdrowie jest skarbem, ale nie bożkiem.
Ks. Aleksander Radecki przybliżył "testament" zmarłego kapłana Agata Combik /Foto Gość
Ks. Aleksander pochylił się nad fragmentem ostatniej książki ks. Jana, „Grunt pod nogami”, która może stanowić jego swoisty testament.
„To, co się dzieje w mojej bani, w mojej głowie, uważam za cud pełzający, dokładnie taki, jakiego doświadczyła kobieta uleczona przez Chrystusa z krwotoku. Można powiedzieć, że pełzniemy sobie we trójkę - Pan Bóg, glejak i ja. I oby tak dalej” - pisał.
Tłumaczył, że gdyby Pan Bóg potrzebował „cudu spektakularnego”, to dokonałby go, uzdrawiając go. Widocznie jednak nie jest to potrzebne. On szanuje prawa natury, rzadko je łamie.
Chory kapłan napisał, że to, co najważniejsze, już się dokonało: dostrzegł, że przez chorobę pewne rzeczy się skończyły, a inne... zaczęły. „Być może to, że zostałem księdzem, że ileś lat pracowałem w szkole, że zrobiłem doktorat i specjalizację z bioetyki, a nawet że wybudowałem hospicjum (...) nie było tak istotne jak to, że zachorowałem. Moc w słabości się doskonali” - pisał.
Ksiądz A. Radecki zachęcał, by patrząc na ks. Jana, „urealnić nasz świat wartości” i służyć bliźnim - i to nie jako cierpiętnik, ze skwaszoną miną. Na horyzoncie widzieć trzeba zawsze zmartwychwstanie.
Ofiary zbierane podczas Mszy św. zostaną przekazane na potrzeby puckiego hospicjum, stworzonego przez ks. Kaczkowskiego.
Brat Łukasz Dmowski, przeor wrocławskiego konwentu bonifratrów, zaprosił zebranych na wystawę prac podopiecznych wrocławskiego hospicjum, która w poniedziałek wieczorem zostanie otwarta w Muzeum Narodowym we Wrocławiu.
W najbliższą niedzielę, 3 kwietnia, o 18.30 zostanie odprawiona kolejna Msza św. w intencji ks. J. Kaczkowskiego - we franciszkańskim kościele pw. św. Antoniego przy ul. Kasprowicza.