O walce ze zbrodnią pamięci, poszukiwaniach szczątków "Inki" oraz doskwierającym brakiem rozliczenia ze zbrodniarzami komunistycznymi mówiono dziś podczas konferencji edukacyjnej w I LO.
Konferencja edukacyjna „Dlaczego Inka?” w ramach obchodów Roku „Inki” w I Liceum Ogólnokształcącym wchodzi w skład przygotowań do wrześniowego nadania szkole imienia Danuty Siedzikówny.
Organizatorzy, czyli Komitet Obchodów Roku „Inki” w Liceum Ogólnokształcącym nr 1 we Wrocławiu oraz Oddziałowe Biuro Edukacji Publicznej IPN zaprosili zacnych prelegentów, żołnierzy wyklętych oraz ich potomków, a także absolwentów I LO, od których wyszła inicjatywa „Inki” jako patronki placówki.
- Na samym początku razem z kolegą Patrykiem Rynkiewiczem wpadliśmy na pomysł, aby zaproponować kandydaturę na patrona szkoły. Wspomogło nas Stowarzyszenie „Odra-Niemen” oraz grono pedagogiczne - mówił Damian Fiet, absolwent i pomysłodawca całej akcji.
Dlaczego Danuta Siedzikówna?
- Chcieliśmy wybrać młodą osobę, która kierowała się szczytnymi wartościami i swoim postępowaniem wdrażała je w życie. Jak każda młoda kobieta, miała pewne cele i marzenia, które chciałaby realizować mimo trudnej rzeczywistości. Uczniowie mogliby się z nią identyfikować. Dodatkowym walorem był fakt, ze żadne liceum w Polsce nie ma „Inki” za patronkę - uzasadniał dzisiaj już student.
Damian Fiet, absolwent I LO, obecnie student politologii Maciej Rajfur /Foto Gość Dodał jeszcze, że zarzucano mu, iż podejmuje z kolegą akt polityczny. - Z tego miejsca chcę podkreślić, że nie działaliśmy w ramach żadnej opcji politycznej - zaznaczył D. Fiet.
Konferencja przybliżała uczniom postać bohaterskiej sanitariuszki II konspiracji, ale także przypominała o nadchodzącej we wrześniu wielkiej uroczystości.
- Zbrodnia na pamięci jest czymś, co możemy zwalczyć. Takie działania jak ta konferencja oraz piękna idea nadania imienia „Inki” Liceum Ogólnokształcącemu jest nie tylko działaniem edukacyjnym, lecz również elementem walki ze zbrodnią na pamięci - powiedział Wojciech Trębacz z Instytutu Pamięci Narodowej.
O poszukiwaniach szczątków Danuty Siedzikówny oraz realiach pracy przy „odzyskiwaniu” bohaterów, czyli znajdowaniu kolejnych miejsc pochówku żołnierzy niezłomnych, opowiadał w swojej prelekcji prof. Krzysztof Szwagrzyk. Kieruje on pracami ekshumacyjnymi w kwaterze na „Łączce” na warszawskim Wojskowym Cmentarzu na Powązkach, ale także w kilku innych miejscach Polski.
- Gratuluję odwagi, aktywności i skuteczności wszystkim tym, którzy doprowadzili do sytuacji, w której za kilka miesięcy ta szkoła będzie nosić imię sanitariuszki „Inki” . Wiem, że nie było łatwo. Co więcej, cieszę się, że był to wybór społeczności, a nie decyzja z kuratorium, która przyszła w kopercie - stwierdził polski historyk.
Podkreślił on, że odnalezienie miejsca pochówku Danuty Siedzikówy było wielkim marzeniem. O egzekucji młodej Polki pisał ks. Marian Prusak, świadek zbrodni, którego opis okazał się bardzo dokładny i pomocny. Kapłan bowiem informował, że pluton egzekucyjny na rozkaz zastrzelił Feliksa Selmanowicza „Zagończyka”, natomiast nie mierzył do sanitariuszki. Strzałem w tył głowy zamordował ją dopiero dowódca.
Ten trop pomógł w odnalezieniu szczątków, które ostatecznie naukowcy z IPN zlokalizowali na cmentarzu garnizonowym w Gdańsku. - Wierzę, że w życiu wszystko ma swój czas. Początkowe badania georadarowe wskazały, że na tym polu nie było nigdy żadnego pochówku. Nie posłuchaliśmy maszyny. Zaczęliśmy kopać. I... znaleźliśmy „Inkę” - wyjaśniał prof. Szwagrzyk.
Podkreślił, że proces przywracania pamięci wyklętym ciągle trwa. - Kilka miesięcy po odnalezieniu bohaterki umarł w Koszalinie prokurator, który żądał dla niej wyroku śmierci. I proszę sobie wyobrazić, że gdyby nie interwencja społeczna, zostałby pochowany z honorami i z asystą wojskową. Do takich absurdów w naszym państwie jeszcze dochodzi. Ale prawda coraz częściej zwycięża - oświadczył badacz z IPN.
W podobnym tonie wypowiadał się dr Robert Klementowski z Uniwersytetu Wrocławskiego, który w skrócie przedstawił młodzieży historię Polski w czasie i po okupacji niemieckiej, kiedy nastąpiła brutalna sowietyzacja i wprowadzanie siłą ustroju komunistycznego. Mówił o losie tych, którzy po wojnie nie złożyli broni, czyli o żołnierzach II konspiracji.
- Na okupanta sowieckiego mówiono „czerwona zaraza”. Szybko zaczął on wprowadzać represje wobec wrogów ustroju, ludzi przeciwnych totalitaryzmowi. Walczono karabinami, ale także słowem, czyli propagandą, nazywając patriotów „zaplutymi karłami reakcji”. Komunizm podejmował najstraszniejsze środki, by umocnić swoją władzę - wyjaśniał młodzieży historyk.
PZPR kreował czarny wizerunek podziemia niepodległościowego poprzez prasę, druki ulotne, literaturę i kulturę. Nie nazywano walczących żołnierzy oddziałami, lecz bandami.
- Nie udało się jednak zapanować nad pamięcią zbiorową, dlatego tu dzisiaj jesteśmy. Jak możemy mieć szacunek do państwa, do współczesnego aparatu sprawiedliwości, skoro nie potrafiło ono do dziś osądzić zbrodniarzy? Ludzie, którzy skazywali na śmierć niewinnych, dalej pozostają niewinni - mówił dr Klementowski.