Jaki cel ma "Newsweek", pisząc o domniemanym politycznym zaangażowaniu Kościoła?
Artykuł pt. "Chwała Wielkiej Polsce i jej katolickim kapłanom!" zamieszczony w internetowym wydaniu "Newsweeka" podesłał mi mój redakcyjny kolega. Przebrnąłem trzy strony i w miarę czytania otwierałem oczy coraz szerzej ze zdziwienia. Jakoś nie mogłem przejść obojętnie wobec treści, bo cytowane są również bezpośrednio wypowiedzi zamieszczone przed kilkoma miesiącami w "Gościu Wrocławskim".
Główny wydźwięk jest taki, że księża są zaangażowani politycznie, a hierarchia nic z tym nie robi. Nie odmawia się kapłanom prawa do własnych poglądów, ale zarzuca się im ich manifestowanie. Autor artykułu (podpisany inicjałami) pisze o wyświechtanym argumencie, że z ambony dochodzi do agitacji. Zapewne ma rację... w jakimś promilu przypadków, ale czy można przykładać taką łatkę do Kościoła?
Chyba, że agitacją nazwiemy promowanie wartości moralno-etycznych i wskazówek do życia społecznego. Tak. Wtedy w niedzielę w każdym kościele dochodzi do politykowania bezsprzecznie bardziej przychylnego dla prawicy, niż dla liberałów i lewicy.
W artykule jest kilku bohaterów, ale tym najbardziej "omówionym" negatywnym jest ks. Jacek Międlar, który zasłynął swoją działalnością wśród wrocławskich ONR-owców. Przypomnijmy, że w międzyczasie ks. Jacek został przeniesiony przez swoje zgromadzenie do pracy w innych placówkach i ostatecznie, po niedzielnej Mszy św. w katedrze w Białymstoku, został na niego nałożony zakaz publicznych wystąpień, również internecie. I co? I bardzo dobrze!
Nie chodzi mi o obronę ks. Międlara, ale o sprytne i jednocześnie bardzo krzywdzące cały Kościół wykorzystanie przez "Newsweek" pewnych wypowiedzi i postaci. W jakim celu? O tym na końcu.
W artykule wyciągnięto z kontekstu słowa Maćka Rajfura sprzed ponad pół roku, że kapłan "wychodzi na peryferia wiary, których we Wrocławiu nie brakuje. Dla młodych patriotów stał się pasterzem. Jego kapłaństwo jest im potrzebne, aby prowadził ich drogą zbawienia". Czy to źle? Wydaje się, że każde środowisko, które wyraża taką chęć, ma prawo do opieki duszpasterskiej... Fakt, że środowisko, którym się zajął ks. Międlar nie przebiera w słowach i robi czasem głupie rzeczy, jednak nikt nie zająknął się o tym, co dobre - propagowaniu wiedzy historycznej, pielęgnowaniu pamięci bohaterów narodowych czy działalności charytatywnej. Praca duszpasterska nie przynosi efektów z dnia na dzień. Trzeba siać, a zbierać będzie być może zupełnie kto inny. Podobnie jest z pracą ks. Jarosława Wąsowicza, salezjanina, który jest kapelanem kibiców (nie kiboli).
Autor tekstu z "Newsweeka" wygłosił jednak niebezpieczny i osobisty pogląd, iż "Niestety, takich pasterzy na »peryferiach wiary« przybywa. Co to za »peryferia« łatwo wywnioskować". Te słowa traktuję jako prowokację.
W dalszej części artykułu opisane są różne postawy kapłanów, które komentują inni księża lub eks-księża. Zacytowano również abp. Józefa Kupnego, metropolitę wrocławskiego, który tłumaczył, że działalność ks. Międlara spowodowała powstanie w parafii św. Anny na wrocławskim Oporowie dwóch zwalczających się grup, które uważały, że postępują zgodnie z Ewangelią.
Oczywiście część argumentów, zwłaszcza metropolity wrocławskiego, jest niepodważalna, ale dotyczy błędów w pracy duszpasterskiej i nieodpowiedniego, prowokującego wręcz języka, a nie zaangażowania politycznego. Bo czy takowym jest bycie ze środowiskiem, które być może bardziej niż inne potrzebuje opieki kapłanów? Generalizowanie, jak w każdym przypadku, nie jest dobre. Z opisanych urywków wypowiedzi wyciągniętych czasem z kontekstu wyłania się obraz Kościoła podzielonego, niespójnego w nauczaniu i skręcającego na nacjonalistyczne, a wręcz faszystowskie tory. Ale być może taki był zamiar autora?
O co tak naprawdę chodzi w tekście? Po długim wstępie dowiadujemy się (odautorsko oczywiście), że "Kościół puszcza oko do narodowców, bo wie, że zapewniają oni realną siłę w sytuacji politycznych konfrontacji. Letni wierni na nic się zdadzą, jeśli przyjdzie do poważnego sporu na temat »obrony chrześcijańskich wartości«, takich, jak całkowity zakaz aborcji" - czytamy. I dalej:"Wierni w postaci kibiców i nacjonalistów są też na rękę PiS-owi, który umiejętnie z nimi flirtuje: Andrzej Duda w Marszu Niepodległości nie poszedł, ale wysłał do organizatorów list z podziękowaniami. Tak pojmowany sojusz tronu z ołtarzem leży u podstaw tzw. myśli narodowej".
No i wszystko jasne. Kościół jest zły (poza wyjątkami) i PiS jest zły (w całości), bo poglądy polityczne spotykają się z głoszoną Ewangelią. A po co nacjonaliści, bo przecież nie o nich tu chodzi? Nimi można obrzydzić jednych i drugich, by z klapkami na oczach, bezrefleksyjnie przyjmować "wszelkie dobro" oferowane nam przez Europę...